"- Dość tych przepychanek, łaskawa pani. Albo będziemy rozmawiać, albo pójdę na salę balową i sprowadzę tu pani matkę. Alexia zmarszczyła nos. - Ha, to mi się podoba! Nie ma to jak cios poniżej pasa, nieprawdaż? - syknęła. Matka nie wiedziała o jej, nazwijmy to, przypadłości. Pani Loontwill, takie bowiem nosiła nazwisko po drugim mężu, była postacią o dość frywolnym usposobnieniu; zdradzała upodobanie do żółtych sukien i okazjonalnych napadów histerii. Jednym słowem, matka plus martwy wampir, plus rzeczywista tożsamość córki oznaczało katastrofę na całej linii." Dzisiejszy rynek wręcz pęka w szwach, wypełniony podobnymi sobie opowieściami o wampirach, wilkołakach i innych, bardziej lub mniej znanych stworzeniach. Muszę przyznać, że byłam tym wszystkim znudzona aż do momentu, w którym w moje ręce trafiła "Bezdusza" Gail Carringer. Alexia Tarabotii jest bezduszną - istotą, przy której wampiry i wilkołaki tracą swoje nadprzyrodzone zdolności. Bohaterka prowadzi spokojny żywot starej panny aż do felernego wieczoru, podczas którego zostaje bezwstydnie zaatakowana przez wampira. Mimo iż żaden dzielny młodzieniec nie ratuje jej, damy, z opresji, bohaterka wcale nad tym nie ubolewa. Wychodzi z sytuacji obronną ręką (a może bardziej parasolką) i ciętym językiem, którego nie żałuje nawet dla przywódcy wilkołaków, wszczynającego śledztwo odnośnie owego tajemniczego krwiopijcy. Czy bohaterce uda się wraz z mrukliwych Lordem Maccon’em rozwikłać wampirzą tajemnicę? Czy może raczej okaże się bardziej przeszkadzająca niż pomocna? Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy czytelnikowi rozpoczynającemu powieść, jest niebanalny styl autorki. Gail Carringer swobodnie balansuje pomiędzy wyszukanymi, wręcz staroświeckimi zwrotami, a bardziej znanym współcześnie słownictwem. Swoim piórem urzeczywistnia stworzoną przez siebie, wiktoriańską Anglię, nadając jej niezwykły charakter i ówczesną atmosferę. Jestem pełna podziwu dla jej kunsztu, szczególnie w przypadku opisów architektury i wiktoriańskich strojów. Czytając czułam, jakbym naprawdę cofnęła się do XIX wieku! Kolejną wielką (a być może nawet największą) zaletą "Bezdusznej" jest bez wątpienia główna bohaterka. Gail Carrinegr wykreowała dla czytelnika (albo jak kto woli - wyczarowała) jedną z najbardziej oryginalnych postaci w całej wampiromanii. Alexia nie jest bezbronną i niewinną dzieweczką, która jest wielce zakochana w nadprzyrodzonym tworze - wszak sama jest bezduszną, ale to nie o to chodzi! Panna Tarabotii ma więcej oleju w głowie niż inne bohaterki paranormali, nie jest ideałem piękności (choć uważam jej wydatny nos za niezwykle uroczy) i - co najważniejsze - jej silny charakter wręcz nakręca powieść. Trudno mi sobie wyobrazić "Bezduszną" bez jakiejkolwiek riposty czy zachowania Alexii. Warto także zwrócić uwagę na pozostałych bohaterów - samego Lorda Maccona, na którego Alexia wylewała swe frustracje, tajemniczego profesora Lyalla - wilkłaka beta, barwnego (dosłownie) wampira Lorda Akeldamę czy Ivy - najlepszą przyjaciółkę Alexii i jednocześnie miłośniczkę zwariowanych kapeluszy. Ostatnia z wymienionych postaci również wzbudziła moją szczerą sympatię, choć nie zazdroszczę jej pojęcia o modzie. "Bezduszną" polecam bezsprzecznie wszystkim - czy to miłośnikom XIX Anglii czy powieści o wampirach i wilkołakach. Ironiczne poczucie humoru Alexii i groteskowe sytuacje, w które zostaje wplątana bez wątpienia rozbawią każdego. Z perypetiami panny Tarabotii naprawdę mile można spędzić czas :)