Papierowe miasta to fikcyjne miejsca na mapie - stworzone przez kartografów po to, by zminimalizować występowanie plagiatów. Zanim sięgnęłam po powieść Johna Greena, zastanawiałam się nad pobudkami, jakimi kierował się przy doborze tytułu. Nie potrafiłam w jakiś sensowny sposób udzielić sobie odpowiedzi na to pytanie, ale wiedziałam, że była to z jego strony przemyślana decyzja - tak samo było przecież w przypadku "Gwiazd naszych wina", książki, którą nadal uważam za jedną z najlepszych, jakie kiedykolwiek czytałam.
John Green to niekwestionowany geniusz w pisaniu książek, które mają coś znaczyć. Obecnie takie podejście bardzo się ceni wśród wysypu autorów, którzy piszą tylko po to, by zarobić. Jemu zaś udaje się pogodzić jedno z drugim, wobec czego i zarabia, i pisze z sensem. I za to tak bardzo go lubię.
"Papierowe miasta" opowiadają historię relacji Quentina Jacobsena i Margo Roth Spiegelman - dwójki przyjaciół z dzieciństwa, których rozdzieliło traumatyczne przeżycie. Po wielu latach, choć Quentin po kryjomu wzdycha do swojej dawnej koleżanki, nie mają oni ze sobą żadnego kontaktu. Dlatego tym większym zaskoczeniem było dla mnie nagłe pojawienie się wymalowanej na czarno Margo w oknie chłopaka, proszącej go o pomoc w co najmniej lekko nielegalnej wyprawie! Tak zaczęła się ich nocna przygoda, którą notabene śledziłam z ogromnym zainteresowaniem, ponieważ beztroska wyzierająca ze stron ją opisujących udzielała mi się w trakcie lektury. Jednakże nie mogłoby tak być wiecznie, to nie byłoby w stylu Greena, który uwielbia utrudniać życie swoim bohaterom, byśmy my - czytelnicy - mogli w ten sposób przeanalizować własne. I miałam rację, gdyż okazało się, że na drugi dzień dziewczyna znikła, a całą resztę książki poświęcił autor na snucie opowieści dotyczącej jej poszukiwań. Niezwykle barwnych, zabawnych, choć momentami smutnych i refleksyjnych, a przez to tym bardziej wartych dokładnej lektury.
Sięgając po najnowszą powieść Greena, przygotujcie się na fascynującą podróż. Quentin ze sporą dawką humoru i wzruszeń poprowadzi Was śladami Margo wprost ku finałowi książki, ale nie łudźcie się, że tym razem nie będziecie musieli zastanawiać się nad wieloma sprawami. Taka już jest domena dzieł tego autora - on pisze po to, by coś nam uzmysłowić. Celowo zmusza więc czytelnika do rozmyślań nad swoim życiem i tym, w jaki sposób się je przeżywa. Nie jest to co prawda tak piękna i wzruszająca historia jak ta należąca do Hazel i Gusa (wciąż typuję go na najważniejszą postać literacką, z którą chciałabym się spotkać w swym prawdziwym życiu), niemniej jednak również ma w sobie to coś, co każe mi myśleć o niej jak o wyjątkowej pozycji książkowej, do której po stokroć warto wracać.
Mocną stroną "Papierowych miast" są Quentin i Margo, przeciwstawni sobie jak ogień i woda. On to wcielenie poprawności i dobroci, niepozorny chłopak ze skłonnością do rozmawiania sam ze sobą. Ona z kolei to diablica w ciele anioła, urodzona egoistka i niezwykle krnąbrna osoba. Charaktery Q i Margo są tak wspaniale zarysowane, że przyjemnością jest odkrywanie ich kolejnych cech i przyglądanie się ich perypetiom - w ogóle. Co najważniejsze, wydaje mi się, że Green nie faworyzuje ani jej, ani jego, bo choć to wokół nich wszystko się dzieje, to jednak wiele do powiedzenia mają także ich przyjaciele. W ten sposób powstaje swego rodzaju bohater zbiorowy, co w sumie mi się podoba, bo autor pozwala żyć każdej ze swoich postaci.
Moim zdaniem jest to opowieść o przyjaźni i sile woli, a także dążeniu do niezależności i miłości do podróżowania. Przede wszystkim powieść Johna Greena jest historią papierowych bohaterów, stworzonych na zasadzie fikcyjności, a mimo wszystko nabierających cech realności - w sercach odbiorców. "Papierowe miasta" to przepiękna historia, która godnie towarzyszy liderce, a więc "Gwiazd naszych wina". Polecam ją każdemu, kto szuka odskoczni od romansów paranormalnych dla młodzieży. Green niby wpisuje się w nurt powieści YA, ale wzbogaca swoje dzieła o uniwersalne prawdy - rzeczy ważne i nieważne, lecz wymagające od nas przemyślenia. Z pewnością niejednokrotnie powrócę do lektury tej książki w trakcie prób zrozumienia samej siebie, jako że przemawia do mnie i lekki styl pisarza, i przesłanie, jakie niosą jego dzieła.
Ocena: 6/6