Gdy otrzymałam propozycję zrecenzowania pierwszej powieści Katarzyny Wilk, byłam bardzo podekscytowana, gdyż przedstawia się ją oficjalnie jako połączenie romansu i thillera, czyli moich dwóch ulubionych gatunków.
Po tym jak kurier dostarczył paczkę, niezwłocznie zabrałam się do czytania. Rozczarowanie dopadło mnie już przy pierwszym rozdziale. Dominika – główna bohaterka – okazała się płytką osobą. Nie potrafiła wyjść z domu bez makijażu, który był dla niej ostoją kobiecości, a każdy mężczyzna był gorszy od zwierzęcia, który tylko czeka, by zdradzić swoją małżonkę czy partnerkę. Egoistyczna, z płytkim myśleniem, wiecznie używająca „mnie” zamiast „mi” – wiedziałam, że się nie polubimy, bo po prostu mnie irytowała. Dla mnie klucz do dobrej książki to postać, do której pałasz sympatią. Jedyne, co mogłam jej wybaczyć, to ciągłe zwracanie uwagi na wygląd, w końcu od tego zależała jej praca uwodzicielki – o czym wspominane było bez końca, jakby czytelnik mógł o tym zapomnieć, a irracjonalne było określanie jej tak, po zakończeniu zlecenia.
Fabuła praktycznie w całości jest nam przedstawiona w opisie. Dominika otrzymuje zlecenie, które ma być je ostatnim, bo zdecydowała się zakończyć pracę w zawodzie po trzydziestym piątym roku życia. Zleceniodawcą jest nie jaka Holly Bitch, którą dość szybko okazuje się Anna Machnikowska – żona Roberta, która pragnie rozwodu, a sama delektuje się swoim romansem. Ostrzega Uwodzicielkę, że mężczyzna znacznie różni się od pozostałych – jest idealny, wierny i nigdy, by nie zawiódł swojej żony. Oczywiście według naszej Dominiki coś takiego nie istnieje. Jednak na akcję musimy długo czekać, gdyż do pierwszego spotkania dochodzi głównych bohaterów dopiero prawie w połowie książki. Niestety mężczyzna nie daje się podejść, co oznacza porażkę, a urażona duma sprawia, że zadanie staje się obsesją. Pojawia się miłość , intrygi… ale czy nazwałabym to romansem lub dreszczowcem? Absolutnie.
Sama powieść strasznie mnie wynudziła. Nie było ani tajemniczego, ani namiętnego klimatu. Większość zdarzeń można przewidzieć, a gdyby wyciąć te ciekawsze, powstałoby nam krótkie opowiadanie. Niebywałym plusem są dopracowane opisy, ale czytanie któryś raz z rzędu o wyglądzie bohaterki powiewa amatorskim piórem. Czasem układ zdarzeń też był dla mnie niezrozumiały. Postaci są rozbudowane, ale jak już wcześniej wspomniałam przejawiają więcej negatywnych niż pozytywnych cech, przez co nie mamy okazji do żadnego z nich pałać sympatią. Wyjątkiem mógłby okazać się Robert, który według mnie nie dostał zbyt wielkiej szansy, by zaistnieć, bo wszystko z nim związane kręci się wokół Anny. Czytałam do końca, bo czekałam na wielkie BUM! – ale nic z tego.
Jeżeli ktoś lubi seriale typu „M jak miłość”, „Moda na sukces” czy „Ksiądz Mateusz” książka będzie idealna dla niego, bo mówi o wszystkim i o niczym. Zwracając się do autorki – ma pani bardzo dobry warsztat, ale proszę więcej nie brnąć więcej w tak słabe fabuły.
Za książkę dziękuję ukochanemu wydawnictwu otwarte.