Wyobrażacie sobie życie gdzie noce są dużo niebezpieczniejsze niż w naszych czasach? Gdy po ziemi grasują prawdziwe demony prosto z samej Otchłani, a jedynym ratunkiem dla ludzi jest schronienie się za odpowiednimi barierami runicznymi. Jeszcze ni możecie sobie tego wyobrazić? Zaczekajcie, aż zapoznacie się z Cyklem demonicznym Peter’a V. Brett’a.
Jest to amerykański pisarz fantasy. Wyższe wykształcenie zdobył na Uniwersytecie Buffalo na wydziale literatury angielskiej oraz historii sztuki. Jednak później przez dziesięć lat pracował w przemyśle farmaceutycznym. Sławę jako pisarzowi, zarówno w kraju jak i na świecie przyniosła mu powyżej wspomniana seria, a Wojna w Blasku Dnia cz.1 to jak sam tytuł wskazuje, pierwsza część trzeciego tomu.
Sharak Ka zbliża się nieubłaganie. Do jej rozpoczęcia dzieli ludzkość jedynie 30 dni. To zbyt krótki czas, aby należycie przygotować się do odparcia demonicznych sił wprost z Otchłani. Tylko dwóch mężczyzn na świecie może stawić czoła mrocznym siłą i mieć chociaż cień na zwycięstwo. Arlen i Jardir byli kiedyś niczym bracia, jednak zdrada kasjańskiego wodza spowodowała, że teraz stali się największymi rywalami. Czy uda im się przezwyciężyć ich własne demony w sercach, aby stawić czoło tym prawdziwym? Jaki związek ma z tym Jiwah Ka Jardira – Inevera? Tego wszystkiego musicie koniecznie dowiedzieć się sami.
Pamiętam jak pierwszy raz miałam sięgnąć po Cykl demoniczny, miałam naprawdę wiele obaw, który zostały rozwiane od razu jak tylko zaczęłam czytać. Od tamtej pory stałam się wielką fantą twórczości Brett’a, więc raczej nikogo nie zdziwię, że premiery Wojny w Blasku Dnia wyczekiwałam z ogromną niecierpliwością. Gdy dorwałam ją w swoje ręce od razu miałam zamiar zabrać się za czytanie. Niestety zostałam uprzedzona przez mojego tatę i musiałam ustawić się w kolejce. Na szczęście oczekiwanie nie trwało długo i wreszcie mogłam zasiąść do czytania, doskonale zdając sobie sprawę, że jak tylko zacznę, nie odłożę jej dopóki nie skończę (oczywiście w przenośni).
Styl pisania Peter’a V. Brett’a jest… jest… no jest po prostu niesamowity. Z pozoru przedstawiana historia przeplatana jest w ogóle niezwiązanymi zdarzeniami z życia danego bohatera, a także sytuacjami wyrwanymi z kontekstu, które dzieją się w zupełnie innym miejscu i dotyczą innych postaci, niż na samym początku powieści. Jednak pod koniec wszystko zaczyna się ze sobą łączyć w spójną i klarowną całość, która ciągnie za sobą niespodziewane rozwiązania. Niech was to jednak nie zmyli, autor tak łatwo nie zdradza swoich tajemnic, a nawet jeżeli już do tego dochodzi, to szybko są one zastępowane czy to przez nowe niedopowiedzenia, czy też kolejne problemy piętrzące się na drodze do spokoju na Ziemi. To jest chyba właśnie ten najbardziej niezwykły element stylu pisania Brett’a. Nigdy nie możemy się bowiem spodziewać w jaki kierunku to wszystko się potoczy, a tworząc tak skomplikowaną siatkę z intryg, tajemnic, niedopowiedzeń i wspomnień, zaskarbia sobie całkowitą uwagę oraz zainteresowanie czytelnika. Co do tempa akcji, ze względu na ciągłą zmianę perspektyw i historii jakie mamy okazję poznać w tej części, jest raczej ciężkie do określenia. Nie mniej, możecie się spodziewać naprawdę sporej dawki niespodzianek.
W fabule nie znajdzie się żadnego błędu. Już na pierwszy rzut oka widać, że autor wszystko dobrze sobie przemyślał i zadbał o każdy, nawet najmniejszy szczególik. Z tego też powodu, opisy na jakie trafiałam w książce miały naprawdę sporą objętość, ale właśnie ta dbałość jedynie pobudzała wyobraźnię, a nie ją usypiała. Widać po nich bowiem, że autorowi nie brakuje pomysłowości szczególnie przy opisywaniu i tworzeniu różnych rodzajów otchłańców. Zresztą co tu dużo pisać, każda tematyka jaką podejmuje jest nader interesująca, nawet gdy dotyczy religii lub intryg na dworze władcy, w tym wypadku oba tematy dotyczą jedynie Krasji.
Nie mogę również nie wspomnieć o bohaterach, którzy są naprawdę niezwykli. W ich przypadku raczej nie można mówić o sympatiach lub antypatiach, ponieważ każda z nich ma zarówno te dobre jak i te złe strony. Przez całą powieść możemy obserwować raz jedną, raz drugą, a także przemiany jaki zachodzą w poszczególnych postaciach z powodu przeżytych wydarzeń. Wszystko to zostało doskonale uchwycone oraz ukazane z psychologicznego punkty widzenia. Wisienką na przysłowiowym torcie, są świetne ilustracje, które w Wojnie w Blasku Dnia cz.1 przedstawiają przede wszystkim bohaterów. Dzięki nim jeszcze lepiej możemy zwizualizować sobie na przykład Rennę, Ineverę czy też samego Arlena. Trochę żałuję, że nie ma tutaj przedstawionego Jardira, ale nie tracę nadziei, iż pojawi się w kolejnej części.
Podsumowując. Wojna w Blasku Dnia cz.1 kończy się w takim momencie, że aż zgrzytałam zębami ze złości, bo nie miałam pod ręką dalszej części, a także, iż przyjdzie mi na nią czekać do czerwca. Sama nie wiem jak ja to wytrzymam. Ta powieść jedynie zaostrza apetyt na dalsze przygody bohaterów Cyklu demoniczego. Tym, którzy nie mieli jeszcze okazji zapoznać się z twórczością Brett’a, zachęcam do rozpoczęcia tej przygody od pierwszego tomu, czyli Malowanego człowieka. Otchłańczo polecam!