Czy zastanawiamy się dzisiaj jak potoczyłyby się losy malarstwa, gdyby nie depresyjny Van Gogh i jego ówczesne nowatorskie podejście do koncepcji tworzenia dzieła? A on zdecydowanie przełamywał dotychczasowe sposoby tworzenia "płaskiego" obrazu. Widział, czuł malarstwo wszystkimi zmysłami, gdzie gra światła (koloru) wydobywała albo przysłaniała pewne elementy, kolor wchodził w głębsze wibracje, dając złudzenie płynięcia obłoków, pochylania się kłosów. Tworzył pod wpływem silnych emocji, co miało odbicie również w sposobie nakładania farby na płótno. Zapłacił za swój dar wysoką cenę, jaką było niezrozumienie, wyszydzanie, głodowanie, samotność i niemałe szaleństwo. Malarstwu poświęcił kilka ostatnich lat swojego życia, a zdążył namalować ponad 2000 obrazów oraz napisać ponad 600 listów. Myślę, że gdyby właśnie nie jego listy nie mielibyśmy dziś tak wyraźnego obrazu mistrza, szalonego w swej chorobie i artyzmie.
Wspaniała książka o artyście autorstwa Naifeh'a i White Smith'a na dzień dzisiejszy wydaje się być najpełniejszym odzwierciedleniem osobowości jak i dzieła Van Gogha. Do tego nie jest zalewem suchych faktów i teorii, ale barwnie spisaną opowieścią o kontrowersyjnym malarzu. Oczywiście wszystko to dzieje się w stosownej oprawie społeczno-kulturowej, która nie jest jedynie tłem, a jednym z wiodących elementów lektury. Sposób w jaki autorzy przedstawiają historię epoki mocno wciąga w wir wydarzeń z życia sławnej osobowości, a im lepiej poznajemy życie artysty, tym łatwiej jest nam stosownie odnieść się do jego poczynań. Zauważalne jest jak w krótkim czasie jego styl ewoluował i dziś możemy się tylko domyślać, co działoby się, gdyby miał więcej czasu.
Dla mnie ta książka jest podsumowaniem wszystkiego tego, co wiedziałam o Van Goghu, jak i publikacją dającą jeszcze wiele do przemyśleń. Nie da się tej biografii czytać na trzeźwo, w sposób wyważony, bez większych emocji. Przyznaję, nie byłam szczególną fanką akurat jego obrazów. Silnie oddziałującymi impresjonistycznymi płótnami były te należące do Moneta, Maneta, Cassatt, Renoira, twórczości okraszone romantycznymi pejzażami Turnera, a gdzieś w tle przebiegały mi tancerki Degasa. Natomiast postimpresionistyczny Van Gogh stał w ciemnym kącie i rzadko miał szansę wypłynąć, bo niewiele jest jego prac, które oddziaływały na moje zmysły. Z pewnością sposób w jaki pokazywał oblicze nieba, gdzie widziało się przepływające chmury lub w mroku migające gwiazdy oraz kwitnące łąki, pola usiane łanami zbóż, źdźbła dające złudzenie poruszania się pod wpływem wiatru. I dokładnie te moje odczucia miałam okazję poczuć i zobaczyć na niepowtarzalnej VAN GOGH Multi-Sensory Exhibition. Światowa wystawa multisensoryczna, oddziałująca na zmysły, która miesiącami była odtwarzana również w polskich miastach. Przeżycie - dosłownie - jak zanurzanie się w obrazie. (Vincent Van Gogh. Galeria Szyb Wilson w Katowicach). To zderzenie dwóch wymiarów, gdzie sztuka w połączeniu z technologią jak magia nierzeczywista, a staje się namacalna. Nowoczesna forma wystawy, która umożliwiła bogatszy odbiór dzięki płynnemu nakładaniu się obrazów, przechodzenia to coraz to innych malowideł, z których raz wysypują się kwiaty, innym razem trawy uginają pod wpływem wiatru oraz innych efektów stwarzających wrażenie trójwymiarowości zaprezentowanych kilkudziesięciu obrazów w oprawie czytanych listów do brata. Wrażenie niesamowite, należące do tych, których się nie zapomni. A tym łatwiejsze do zrozumienia w odbiorze po wcześniejszym zapoznaniu się z filmem zrealizowanym metodą malarską "Twój Vincent" (2017). I gdy ponownie, tak jak w filmie, na wystawie słyszymy głos odczytujący listy artysty, możemy poczuć niezwykłą atmosferę niejako przeniesioną z jednej formy do drugiej. Dla mnie ta nić jest niezbędnym łącznikiem obu dla pełnego odbioru przedstawianego życie i dzieła Van Gogha. Gdybym wybrała się na wystawę przed obejrzeniem filmu myślę, że wiele z pojawiających się potem odczuć, emocji by na tym ucierpiało. A książka? Dobrze, że miałam możliwość przeczytać ją teraz, gdy już moje największe emocje po wystawie opadły, bo obawiam się, że wcześniej jej treść mogłaby się okazać dla mnie za trudna. Za trudna oczywiście ze względu na towarzyszące temu emocje. I pod tym względem biografia spisana przez Naifeh'a i White Smith'a jest doskonała, potrafi wprowadzić czytelnika w mocne wibracje, nie możemy pozostawać niewzruszeni na ukazywaną rzeczywistość oraz wzmagania bohatera.
Dlaczego przy lekturze biografii odnoszę się do filmu i wystawy? Bo dzięki trzem różnym sposobom prezentowania artysty i jego dzieła dociera do nas dużo więcej. Obraz staje się pełny, bardziej zrozumiały, co w przypadku sztuki jest niebagatelne.