Hmm.. mam mieszane uczucia co do tej powieści. Nie powiem, żeby mi się nie podobała, ale też nie zachwyciła mnie. Mam wrażenie, że niesie jednak ze sobą jakieś głębokie przesłanie, daje jakieś wskazówki co do wyboru ścieżki życia, pokazuje jak można żyć i jak żyć się nie powinno i że to zależy od nas. Jest symboliczna i uniwersalna.
Mary jest żoną swojego męża. To pierwsze, co ją cechuje, zaś drugie to jej tusza. Mary jest gruba, bardzo gruba i sama sobie na to świadomie zapracowała. Jej życie polega na jedzeniu, na pochłanianiu wielkich ilości wszystkiego. Po prostu jako reakcja na życie, na to, co się dzieje wokoło, jedzenie rozwiązanie wszelkich problemów. To głód, nie tylko jedzenia ale myślę, że przede wszystkim głód życia: normalnego, takiego, jakie by chciała wieść.
Jej problem z otyłością stanowi przyczynę jej kompleksów, które jak w większości przypadków powstały w głowie. Nie akceptuje siebie, przez co uważa, że nikt jej nie toleruje, a przede wszystkim mąż. Co za tym idzie, automatycznie od męża się oddala, nie dając mu szansy na okazanie miłości i akceptacji, nie wierząc, że można ją kochać, że może się podobać.
Mary przez dwadzieścia pięć lat małżeństwa w wielu codziennych czynnościach była wyręczana przez swojego męża, sama niezdolna do normalności w społeczeństwie. Dzień przed srebrną rocznicą ślubu Jimmy odchodzi, pozostawia na koncie 25 tyś dolarów i znika. W liście, wysłanym do Mary wyjaśnia, że potrzebuje czasu, musi się zastanowić… Mary wpada w panikę i postanawia wyruszyć na poszukiwania męża. Jest to dla niej wielkim wyzwaniem ze względu na brak samodzielności, na niemożność pogodzenia się ze swoim wyglądem. To dla niej wielka próba. Jak to jest zacząć żyć na własny rachunek, wyzbyć się całkowicie bezradności i zacząć właściwie wszystko od nowa?
Czy Mary odnajdzie siebie? Czy nauczy się patrzeć na kogoś innego, oprócz siebie?
Tak naprawdę odpowiedź jest oczywista i może to mnie tutaj boli, że nic mnie nie zaskoczy.
Mary wyjeżdżając do Kaliforni zrozumie wiele rzeczy, nauczy się widzieć innego człowieka, nauczy się pomagać, nauczy się panować nad swoim głodem, a właściwie tym czymś w mózgu, co go prowokuje.
Bohaterka musi nauczyć się żyć wśród ludzi, musi odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących życia. Wielokrotnie możemy śledzić jej tok myślenia, jej lęki i wątpliwości. Widzimy jak z każdym nowym napotkanym człowiekiem, z każdym krokiem (Mary również zaczęła dużo chodzić) coś się w niej otwiera, odblokowuje, uwalniają się emocje, empatia i współczucie, zanika egoizm.
Wszystko pięknie tylko słodko, zbyt słodko, zbyt pięknie. Ale tak ma być, pozytywny wydźwięk i morał.
Pozostaje refleksja nad życiem, nad samoakceptacją, nad pojęciem piękna w świecie i w społeczeństwie, nad tym, co przynosi szczęście, nad tym jak postrzega się samego siebie i do czego może to prowadzić.
Czyta się szybko, choć na początku trudno mi było się wdrożyć, wpaść w rytm. Jakoś tak momentami wydawał mi się treść trochę „toporna”.