Kat Delacorte w wieku jedenastu lat przeprowadziła się z rodziną ze Stanów Zjednoczonych do małego miasteczka we Włoszech. Jej doświadczenia życiowe z czasów nastoletnich, które spędziła we Włoszech, stały się inspiracją do napisania „Z ogniem we krwi” – debiutanckiej powieści YA fantasy.
Szesnastoletnia Lilly Deluca przeprowadza się z ojcem do tajemniczego, ukrytego w górach włoskiego miasteczka Castello, w którym jej ojciec dostał pracę. Miejsce to od razu zaskakuje nastolatkę. Najpierw tym, że nie działa tu dobrze żadna sieć komórkowa, przez co dziewczyna musi nauczyć się żyć bez mediów społecznościowych i zacząć zawierać prawdziwe znajomości. Można powiedzieć, że Castello zatrzymało się w innym stuleciu i trochę tak jest. Jakby tych niespodzianek było mało, okazuje się, że w Castello od pokoleń trwa wojna klanów. Montecci i Paradisowie dzielą miasto na pół. Czuwa nad nim jednak tajemniczy przywódca, zdeterminowany, aby utrzymać w nim „czystość”. Miasto rządzi się własnymi prawami i zdecydowanie nie dzieje się tam nic normalnego. Atmosfera wibruje od mrocznej magii, Lilly ma dziwne sny, zaczyna słyszeć głosy, a co miesiąc uczniom robione są testy krwi. Co dzieje się w tym miasteczku? Dlaczego Lilly przydarzają się coraz dziwniejsze rzeczy?
„Z ogniem we krwi” reklamowana jest jako płomienny paranormal romance. Czy słusznie? Nie do końca. Bo wątek romantyczny w powieści jest, owszem, do tego mocno poplątany, bo ciężko odnaleźć się w tym kto, z kim, kiedy i dlaczego, ale nie na nim skupia się fabuła książki. To całkiem zgrabnie napisane, porywające YA fantasy z wątkami dystopijnym i romantycznym, w którym skupiamy się na prawach rządzących tajemniczym miasteczkiem Castello, na jego sekretach (a ma ich mnóstwo) i na dwóch walczących ze sobą klanach, nad którymi w pewien sposób zapanował Generał, wskazując im wspólnego wroga – osoby obdarzone mocą – tak zwanych Świętych.
Książka mnie zaskoczyła na plus. Głównie tym, że to nie jest młodzieżowy romans, jakiego się spodziewałam. Ale też pomysłem na fabułę i konstrukcją świata. Miasteczko Castello, w którym od czasu przeprowadzki ma mieszkać Lilly, jest nieco surrealistyczne, odizolowane od świata. Nie działa tu dobrze żadna sieć komórkowa, a za podejrzenie o posiadanie mocy można spłonąć na stosie. Mieszkańcy Castello zachowują się dziwnie. Wydaje się, że ich umysły opanowała religia, której są aż za bardzo posłuszni. A właściwie Generałowi, bardzo ciekawie zarysowanej postaci, która sprawuje pieczę nad miastem od ponad dwudziestu lat i pilnuje, aby panował w nim pokój. Generał potrafi manipulować ludźmi i sprawić, aby jedli mu z ręki. Ludzie czczą go, jakby był jakimś Bogiem, a jego polecenia wykonują bez mrugnięcia okiem i nie zadając zbyt wielu pytań. Powieść świetnie pokazuje, jak władza i religia potrafią zawładnąć ludzkimi umysłami i przejąć nad nimi całkowitą kontrolę. Nieco to przerażające, jednak bardzo prawdziwe i aktualne.
Podoba mi się klimat powieści, mroczny, nieco gotycki. Świetnie oddana została atmosfera tego zamkniętego, odgrodzonego od cywilizacji, dziwacznego i tajemniczego miasteczka. Od pierwszych stron można poczuć niepokój, wokół roztacza się atmosfera strachu, co utrzymuje się do samego końca. Przez co podczas lektury stale towarzyszy nam pewne napięcie. Trochę inne wrażenie robią zapowiadane plot twisty. Bo one faktycznie w książce są i są liczne. Wiele rzeczy jednak udaje się w powieści przewidzieć z wyprzedzeniem, co odbiera nieco przyjemności z lektury. Jest jedna rzecz, do której muszę się przyczepić. Bohaterowie (poza Generałem, bo ta postać potrafi przykuć uwagę). Brakuje w nich jakiejś głębi, refleksji. Są trochę schematyczni. Nawet główna bohaterka to taka trochę Mary Sue, która nie zastanawia się zbytnio nad tym, co robi, tylko prze do przodu na złamanie karku. To typowa, nieco naiwna nastolatka, w której buzują młodzieńcze hormony i której głównym zmartwieniem są sercowe rozterki. Trudno się dziwić, w końcu to nastolatka i zachowuje się odpowiednio do swojego wieku. I właściwie ten aspekt jakoś można przełknąć. Gorzej jest jednak z budowaniem relacji między poszczególnymi postaciami, szczególnie tymi uwikłanymi w romans. Niby bohaterowie coś tam próbują tworzyć, ale jakoś tak chaotycznie i po łebkach. Relacje między nimi nie zostały w ogóle rozbudowane, można nawet rzec, że zostały spłycone, a szkoda, bo to nadałoby trochę wiarygodności im samym i w ogóle powieści. Liczę jednak na to, że w kolejnym tomie się to zmieni i do genialnie wykreowanego świata, w którym już tutaj się zakochałam, dołączą równie dobrze skonstruowane postacie i relacje między nimi. Książkę czyta się błyskawicznie i wciąga. Skutecznie też trzyma czytelnika przy lekturze. Nie brakuje tu tajemnic, intryg i przede wszystkim magii. Duży plus dla autorki również za wypadającą bardzo naturalnie reprezentację queer.
Jako fantastyka broni się ta powieść bardzo dobrze. Jest świetnie skonstruowany świat, do tego ciekawy, który chce się poznawać dalej. Jako romans nie sprawdziła się w moim odczuciu w ogóle. To jakiś dziwny czworokąt, w którym ciężko się odnaleźć, bo autorka nie buduje wystarczająco relacji między bohaterami, a oni sami nie zostali zbyt dobrze nakreśleni i przede wszystkim rozwinięci. Mimo to bawiłam się świetnie podczas lektury, bo ten aspekt, na który najbardziej w książce liczyłam, wyszedł autorce bardzo dobrze. Dlatego polecam jako wstęp do świetnie zapowiadającej się serii.
We współpracy z Wydawnictwem Insignis.