"Opcje na śmierć" zaczynają się w sposób tajemniczy, odważę się nawet stwierdzić - lekko chaotyczny. Zaczynamy naszą lekturę prologiem, rozgrywającym się w domku Klejnockiego. Po kilku stronach przenosimy się na Mazury. Kilka kolejnych i jesteśmy już w Amsterdamie, a następnie lądujemy w Warszawie. Wywołało to we mnie mieszane uczucia- czułam się skołowana i miałam ochotę skreślić tę pozycję już na starcie, ale jednocześnie wzbudziło też we mnie ciekawość, jak autor połączy to wszystko w całość.
Początkowo ten głód wiedzy sprawił, że lekturę czytało się bardzo szybko. Ledwo się obejrzałam - 50 strona, chwilę później - już 100. Niestety, nie trwało to długo. Zacznę może od początku.
O czym w ogóle opowiada ta książka? Komisarz Nawrocki po wielu latach owocnej służby planuje udanie się na zasłużoną emeryturę. Jego plany zostają jednak pokrzyżowane przez żonę dawnego kolegi, która ni stąd, ni zowąd prosi go o pomoc. Dostała ona tajemniczy list, o treści "Zabiły go opcje na śmierć". Dotyczy on domniemanego wypadku na mazurskim jeziorze, w którym ginie p.Rawa. Kobieta ma wiele wątpliwości i sądzi, iż nie był to zwykły nieszczęśliwy zbieg okoliczności, a zabójstwo. Nawrocki decyduje się zbadać tę sprawę przed zakończeniem swojej działalności w policji. Okazuje się ona jednak o wiele bardziej skomplikowana, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.
Pomysł na fabułę dobry. Wykonanie? Niekoniecznie.
Akcja strasznie się ciągnie. Dopiero około 200 strony zaczyna się dziać coś NAPRAWDĘ związanego z wątkiem głównym książki. Na poprzednich stronach możemy znaleźć suche dialogi i milion niepowiązanych ze sobą faktów. Podejrzewam, że autor chciał stworzyć "układankę", której wszystkie elementy dopiero na końcu zaczynają do siebie pasować. Niestety - nie wyszło.
Dla mnie najbardziej zniechęcające było używanie słów, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Rozumiem, jestem młoda, niektórych wyrażeń po prostu nie znam, ale wtrącanie ich co drugą stronę? Przesada.
W tej pozycji znaczącą rolę odgrywają także zagadnienia związane z bankowością, których ja, znowu, nie zrozumiałam kompletnie, mimo bodajże trzech stron wyjaśnienia. Najwidoczniej nie jestem jeszcze wystarczająco dojrzała na lekturę o takiej tematyce, jednak podejrzewam, że wiele starszych osób również może mieć problem ze zrozumieniem, co autor miał na myśli.
Jakby tego było mało, w książce pojawia się druga sprawa kryminalna, prowadzona przez wspólników komisarza, która chyba miała być wątkiem pobocznym, ale.. No właśnie, ale. Końcowy efekt jest taki, że skaczemy między Amsterdamem i Warszawą, i w pewnym momencie nie wiadomo już, które jest którym.
Pojawia się również wątek obyczajówki. Podejrzewam, że miał na celu sprowadzenie myśli czytelnika na inny plan, niż śledztwa, żeby go nie zanudzić. Niestety, był to według mnie kolejny niewypał. Motyw ten dotyczył bowiem adopcji dziecka, co kompletnie nie trzymało się przysłowiowej kupy.
Ogółem mówiąc pomieszanie z poplątaniem. Ja stanowczo nie polecam, a już na pewno nie dla osób poniżej 20 roku życia. Jeśli macie jakieś tam obeznanie z bankowością i chęć przebrnięcia przez tę powieść, to czemu nie? Natomiast, jeśli - tak jak ja - nie macie o tym zielonego pojęcia, to dobrze radzę, zostawcie tę lekturę w spokoju ;)