„Życie to chwila, którą można przegapić” - pomyślałam po skończeniu czytania. Można nie wykorzystać szansy, jaką daje, można przegapić siebie i zapomnieć o sobie, można w siebie wątpić i mimo pragnień nie robić nic. Najczęściej wybiera się bierność, bo ta, jakby nie było, jest bezpieczna. Ryzyko łapania szansy dla siebie może za sobą pociągać łzy porażki lub łzy szczęścia. Taki krok daje już pięćdziesiąt procent wygranej, ale tylko wtedy, gdy podejmiemy to ryzyko. Jeśli nie spróbujesz, nie będziesz wiedzieć co ten los dla ciebie zgotował. Wszystko zależy od ciebie.
Takie podejście przyświeca dziewczynom, bohaterkom książki „Czy to jest przyjaźń...?” Alex Lavendy. Choć na początku boją się szczerości, wyśmiania i zmian, bo miłość częstokroć burzy wszystko, nawet przyjaźń i nic już potem nie jest takie samo. Uczucia zmieniają i ludzi i otoczenie i życie i nie ma powrotu do tego, co było wcześniej.
A co tu mamy? Mamy czworo przyjaciół, którzy postanawiają razem zamieszkać w wynajmowanym mieszkaniu. Świetnie się ze sobą dogadują, dobrze się czują i nie wyobrażają sobie mieszkania gdzie indziej z kimś innym. Jednak tempo codziennego życia, pracy i pragnień, sprawiają, że miłość staje się coraz bardziej oczywista, ale i coraz trudniejsza do okiełznania. Zaczyna się wymykać. Ale wkrada się permanentny strach przed odrzuceniem i to blokuje wyznanie prawdy. A w czym tkwi sedno? Mia i Anka zakochały się w chłopakach, we współlokatorach. Znają się od lat, lecz dopiero mieszkanie pod wspólnym dachem uzmysłowiło im, że wybuchły w sercach uczucia, które trudno utrzymać na wodzy. A mężczyźni? Ci także ulokowali swoje uczucia w dziewczynach i ambaras z tego taki wynika, że każdy milczy, a emocje i zmysły buzują. Z każdym dniem, z każdą imprezą, przy każdym kontakcie coraz miłość prosi o swoje. Alkohol wywołuje szczerość, poranki otrzeźwiają... Dokąd to wszystko prowadzi?
Hmm, jak się okazuje, w dobrym kierunku, o co dba Alex Lavenda.
Przyznam szczerze, że sięgając po książkę miałam ambiwalentne odczucia. Po okładce nastawiłam się na typowo kobiecą prozę, czyli coś nudnego i przewidywalnego w treści. Spodziewałam się podlanej sosem romantyzmu powieści z licznymi wzlotami miłosnymi, czyli coś czego unikam i nie lubię. Ale, jakże mnie zaskoczyło szybkie przekonwertowanie pochopnej oceny. Już na początku okazało się, że to dobra książka. Plastyczna, ciekawa i świetnie napisana. Szybko wkraczasz w świat młodych osób, a co najlepsze – podoba ci się to, jak żyją i jaką tworzą atmosferę. Śmiejesz się z tego, jak docinają sobie, jak ripostują, czy dogryzają. Autorka bawi się pisaniem, co czuć podczas lektury. Często rechotasz pod nosem, a czytanie staje się relaksem i wesołym wyhamowaniem w codzienności. Czujesz się pijana (jak po książkowej imprezie), rano budzisz z pumeksem w ustach (kac zawsze o sobie przypomni), a do tego pełna wyrzutów sumienia (co ja wczoraj najlepszego gadałam!). Zgroza? Nie, wprost przeciwnie, sama frajda i rozkosz.
I choć „Czy to jest przyjaźń... ?” jest przewidywalna, to jakże świetnie się ją czyta. Bawisz się, jak na najlepszym sensie książkowym, który wizualizujesz w głowie, jak film. Bo ta historia jest przednia, a autorka i jej styl pisania dodały tego pieprzyku, co sprawiło, że chce się czytać. Od początku do samego końca. I choć o przyjaźni, czy miłości można pisać i mówić bez końca i można odnieść wrażenie, że to temat oklepany, to jednak można go tak ubrać, że się i podoba i zachwyca. To, muszę powiedzieć, wyborna powieść. Smakowita, wesoła i ciepła – czego chcieć więcej?
Ale – gdyby ta okładka była inna...
#agaKUSIczyta