Przeczytałam kilka tomów opowiadań Alice Munro. Pierwszy z nich podarowała mi moja przyjaciółka, tytuł: „Przyjaciółka z dzieciństwa” jak najbardziej był i tutaj trafny.
Mam mieszany stosunek do tych opowiadań. Czasami wydaje mi się, że są nudne i banalne, że po jednym zbiorze nie sięgnę po kolejne. A jednak. Język Alice Munro uzależnia. W tej prostocie ukryta jest odrobina magii i zwykłe – niezwykłe opowieści o kobietach.
Zaciekawiło mnie opowiadanie o skromnej bibliotekarce, która dostaje list od tajemniczego mężczyzny. Zakochany w niej, obserwował ją przez długi czas, teraz rozpala w niej nadzieje. Wszystko po to, by później po prostu się nie pojawić. Przecież był już zaręczony z inną. To takie proste, nie powinna mieć żadnych pretensji. Bohaterowie Alice Munro uwikłani są w romanse, zdrady, doświadczają rozczarowań, ale spotyka ich także przyjaźń. Wielobarwne opowieści, nie love story, ale doświadczenie.
„Myślałam, że ma na myśli siebie i Sylvię, że nie mogą w dalszym ciągu mieszkać w tym domu. Ale on miał na myśli siebie i mnie. „My” oznaczało: on i ja. Mówiliśmy dotąd, rzecz jasna, „my” o naszym postępowaniu, o naszym wykroczeniu. Teraz zrobił z tego „my”, którzy podejmujemy decyzje – być może wspólnego życia.”
„Czy nie myślałam wtedy: „Cóż za idiotyzm wyobrażać sobie, że jeden mężczyzna różni się od drugiego, kiedy wszystko, do czego życie się w gruncie rzeczy sprowadza, to dobry kubek kawy i łóżko do spania”. Czy nie myślałam, że nawet gdyby tutaj, tuż koło mnie siedział Nelson, to czy nie zmieniłby się w zszarzałego obcego mężczyznę, którego smutek i niepokój tylko wzmagałby moje własne niepokoje?”
Tytułowe opowiadanie skupia się na tajemniczym zniknięciu Heather Bell. Czy Pan Siddicup ma z tym coś wspólnego? Ekscentryk, szczekanie psa, niezapowiedziane wizyty. I co z tym wszystkim ma wspólnego Maureen? Jej dom też skrywa tajemnice, przynosi cierpienie, ale i oczekiwanie na to, co dopiero może się wydarzyć. Ale póki co, gotuje budyń. Ma całe życie przed sobą.
„…i wtedy coś w jej pamięci drgnie, ale nie przywróci tej akurat chwili, kiedy się jej wydawało, że widzi wszystkim znaną, jawną tajemnicę, coś, co nie jest zdumiewające, póki się nie spróbuje tego opowiedzieć.”
Moim ulubionym z tego tomu jest „Hotel Jack Randa”. Gail to niesamowita bohaterka. Jej ukochany Will poznaje Sandy, młodą kobietę, w której się zakochuje. Wyjeżdżają razem do Australii. Pewnego dnia Gail postanawia zachować się jak „psychofanka”. Sprzedaje swój sklep, zmienia kolor włosów, zakłada jaskrawą sukienkę i wyrusza w wielkiej tajemnicy do Australii. Wplątuje się w intrygę, pisze do niego listy, udaje kogoś innego. Pewnego ranka budzi się z myślą, że posunęła się za daleko. Ale to nadal trwa. Wreszcie jego: „Gail, wiem, że to Ty”. I jakże cudowne zakończenie i jej słowa: „Teraz to ty możesz mnie szukać”. Uwielbiam.