Czytając książkę podświadomie spodziewałam się mieszanki „Krwawego fioletu” (ze względu na tytuł) i „Percy Parker” (ze względu na duchy). Nie dostałam ani jednego ani drugiego. I choć oddając sprawiedliwość dwóm pierwszym pozycjom mogę tylko potwierdzić, że jak na razie są niedoścignione, to jednak „Odcień fioletu” okazał powieścią naprawdę dobrą, oryginalną i ciekawą.
Nie wiem co sprawia, że ostatnio piszę tylko dobre recenzje – chyba to, że trafiam na naprawdę dobre książki. „Odcień fioletu” zdecydowanie wybija się na tle innych romansów paranormalnych.
Myślę, że ważnym czynnikiem jest tutaj tematyka – duchy. Jak na postaci paranormalne są one stworzeniami nadal jeszcze dosyć świeżymi, rzadko wykorzystywanymi i oryginalnymi, zwłaszcza w porównaniu z wampirami, wilkołakami, aniołami i, niestety już także, wróżkami. Duchy nadal są tajemnicze dla czytelnika, nie wywołują u nas wrażenia „ale to już było”. Tutaj ta tematyka jest naprawdę świetnie wykorzystana. Bardzo dokładnie poznajemy historię, mitologię, wiemy sporo o społeczeństwie, w którym żyją.
Ponad 16 lat temu, w dniu przesilenia zimowego, nastąpiła tajemnicza Przemiana. Od jej momentu, wszystkie nowo narodzone dzieci zaczęły widzieć i słyszeć duchy. Społeczeństwo z biegiem czasu zaczęło im wierzyć – w końcu miliony dzieci na całym świecie nie mogły sobie tego wymyślić. Zaczęto przystosowywać niektóre budynki do tego, aby duchy nie miały do nich dostępu. Duchy zaczęto wykorzystywać w sądzie, ponieważ jako świadkowie własnej śmierci byli niezawodni w wykrywaniu przestępstw. Wszystko to opisane jest naprawdę ciekawie i, co najważniejsze, dokładnie. Czytając, w pełni zaczynamy rozumieć ludzi, którzy nagle znaleźli się w takiej dziwnej sytuacji, poznajemy ich codzienne życie i zwyczaje z tym związane.
Podoba mi się takie przestawienie problemu paranormalności. Jakże schematyczna jest sytuacja, w której jedna, niczego nieświadoma dziewczyna staje nagle w centrum dziwnych wydarzeń i jako jedyna wśród śmiertelnych poznaje nadnaturalne tajemnice. Tutaj tego nie ma. Problem postawiony jest szerzej dzięki czemu poznajemy nie tylko zawiłe przemyślenia głównej bohaterki, ale także to, co podobało mi się najbardziej, czyli organizację społeczeństwa, które odnaleźć się musi w nowej rzeczywistości.
Cała ta sytuacja jest w ogóle bardzo ciekawa i przypomina mi nieco sytuację zaistniałą w „Gone”. Ponad 16 lat temu, w chwili przesilenia zimowego coś się wydarzyło, w jednej chwili świat się zmienił, ale tak naprawdę nie wiadomo co się wydarzyło. Bohaterka ma swoje podejrzenia, próbuje tego dociec, ale prawdę poznamy zapewnie dopiero w ostatnim tomie.
Główna bohaterka, pomijając fakt, że nazywa się Aura Salvatore (dlaczego, pytam, dlaczego?!), jest bohaterką bardzo ciekawą. Bystra, intrygująca i co najważniejsze – w najmniejszym nawet stopniu nie irytująca. Wśród pozostałych bohaterów na pewno trzeba wspomnieć chłopaka Aury – Logana i mojego faworyta – Zachary’ego, skrywającego mnóstwo tajemnic.
Wszyscy bohaterowie są skonstruowani naprawdę dobrze. Poznajemy bohaterów drugoplanowych, takich jak rodzina Logana, czy ciotka Aury.
Akcja jest bardzo ciekawa, cały czas się coś dzieje, cały czas dowiadujemy się czegoś nowego. Wiele razy zostałam zaskoczona. Podoba mi się bardzo wielopłaszczyznowość całej powieści, która dzieli się na kilka wątków, a każdy z nich jest świetnie skonstruowany i poprowadzony. Od razu widać, że pisarka ma znakomity warsztat.
Zdecydowanie polecam „Odcień fioletu”. To powieść dobrze napisana, ciekawa i co najważniejsze – oryginalna, bez utartych schematów. Ja osobiście uwielbiam opowieści o duchach. W połączeniu miłości i śmierci zawsze jest coś niezwykle romantycznego, a jednocześnie wzruszającego i smutnego. I właśnie tego należy się spodziewać; śmiechu przez łzy, miłości ubranej w cierpienie; nic nie jest jednoznaczne, na miejscu Aury, naprawdę nie wiedziałabym jak postąpić. Książka mocno targała wszystkimi moimi emocjami dostarczając wielu wzruszeń. I jeśli ktoś na to liczy – na pewno się nie zawiedzie.