„A skoro burzy się nielegalnie wystawione palestyńskie domy, do tego też potrzebna jest technologia. Trzeba wiedzieć, kiedy najlepiej przyjść, jak ustawić buldożer i - koniec końców - jak powstrzymać ludzi, którzy nie będą tylko przyglądać się bezczynnie, gdy ciężkie maszyny grzebią ich majątek. - Czy wiesz - pyta Micha - że przed pekińską olimpiadą uczyliśmy Chińczyków, jak radzić sobie z protestami mieszkańców dzielnic wyburzanych pod obiekty sportowe, jak niszczyć, pacyfikować, jak trzymać w ryzach zdesperowanych ludzi? Technologia stosowania przemocy jest jedną z naszych dziedzin eksportu. Sprzedamy ją nawet do Chin. Naprawdę jesteśmy w tym dobrzy, ale zdaje mi się, że to nie powód do dumy.”
To pierwszy cytat, który sprawił, że nie potrafiłam zebrać myśli. A znajdziecie go już na 16 stronie. Potem będzie takich jeszcze wiele, nie jestem w stanie wypisać wszystkich, musiałabym przepisać pół książki. Ale wiedzcie, że takich momentów, kiedy brak słów jest w tej książce o wiele więcej.
O czym myślisz, kiedy słyszysz o konflikcie Palestyny i Izraela? Ile tak naprawdę wie na ten temat przeciętny człowiek. Przypuszczam, że niewiele. Tyle, ile gdzieś tam kiedyś mignęło w telewizji. Zawsze, kiedy czytam takie książki, jestem w ciężkim szoku, że tyle zła dzieje się nie tak znowu daleko od nas, a my zupełnie nie zdajemy sobie z tego sprawy. Dlatego dobrze, że są tacy ludzie jak Paweł Smoleński, którzy nie boją się wyprawiać w sam środek konfliktu, żeby potem nam o tym opowiedzieć. Żebyśmy byli bardziej świadomi tego, co dzieje się na świecie.
Jak zwykle, kiedy książka wstrząśnie mną do głębi, mam problem z ubraniem odczuć w słowa. A przecież jakoś muszę Wam przekazać o czym jest ta książka. Więc, o czym jest… o ludziach. Przede wszystkim o ludziach. I nie o jakichś tam anonimowych tysiącach obywateli, którzy mordują się w imię sami już chyba nie wiedzą czego. Ta książka jest o ludziach, przedstawionych nam z imienia i nazwiska. Ludziach, których Pan Paweł spotkał podczas swoich podróży. To historie ich życia, zazwyczaj niezbyt szczęśliwe. I nie jest tak, że autor próbuje nas przeciągnąć na stronę któregoś uczestnika konfliktu, wręcz przeciwnie. W bardzo rzetelny sposób pokazuje nam, że po obu stronach istnieją naprawdę dobrzy, zwykli ludzie, którzy nie pałają nienawiścią. Ale też po obu stronach są tacy, którzy powodują całe zło. Czy to szahid, który wysadza się w powietrze w miejscu publicznym, czy żołnierz, który patrząc na Palestyńczyka widzi tylko i wyłącznie terrorystę.
Obie strony tutaj bardzo pogubiły się w swojej nienawiści. Patrząc na to, co się tam dzieje rozwiązanie wydaje się takie proste, przecież wystarczy się dogadać, jakoś wypracować sposób na życie obok siebie bez odgradzania się ogromnym murem. Bez zabijania siebie nawzajem. A jednak dla większości nadal porozumienie jest niemożliwe.
Straszne jest to, o czym Smoleński nam opowiada. Ale są i momenty, kiedy na twarzy pojawia się uśmiech. Na przykład w rozdziale o Machsom Watch, czyli izraelskich staruszkach, które codziennie na checkpointach pilnują, żeby żołnierze byli grzeczni i nie przekraczali swoich kompetencji.
Ujęła mnie też ogromnie historia Fatimy, która pewnego dnia stwierdziła, że ma dość tej całej przemocy i postanowiła pojechać do matek izraelskich żołnierzy, żeby powiedzieć im w twarz, jakie pełne lęku życie musi wieść przez ich synów żołnierzy. Osiągnęła swoje. Stanęła przed Izraelkami i powiedziała: „Boję się was. Boję się waszych dzieci żołnierzy. Boję się nocnych najść na nasze domy, patroli, checkpointów. Takie życie w ciągłym strachu mnie upokarza. Nie zrobiłam wam nic, żeby aż tak cierpieć. Jestem tu, żebyście o tym wiedziały.”
I jakie było jej zdziwienie, kiedy jedna z tych matek, Vivian, wstała i powiedziała: „Boję się was, boję się jeździć miejskim autobusem w Jerozolimie albo Hajfie w obawie przed samobójczym zamachem. Ze strachem przyglądam się każdej arabskiej twarzy, bo nie wiem, czy aby nie jest to twarz szahida. To dla mnie niezasłużona udręka, nie jestem winna tej wojnie. Dobrze, że przyjechałyście, wreszcie wam powiedziałam.”
I to spotkanie jest pięknym przykładem, że dialog między stronami może prowadzić do czegoś dobrego. Takich przykładów autor pokazuje nam kilka, co napawa nadzieją, że może jednak kiedyś wszyscy ważni politycy też spojrzą na otaczający ich świat w ten sposób. Tej nadziei coraz mniej, ale jednak jest. Co prawda Smoleński pokazuje nam, kto w tej wojnie ma lepiej a kto gorzej, kto mieszka w pięknych rezydencjach, a kto nie może być pewien, czy za chwilę wojsko nie przyjdzie zniszczyć jego marnego namiotu. A jednak mimo wszystko, to właśnie ci zwykli ludzie są w stanie zaufać, wyciągnąć rękę i zaprzyjaźnić się z drugą stroną.
„Oczy zasypane piaskiem” to naprawdę ważna książka. Pozwala zrozumieć podłoże tego konfliktu. Uświadamia nam, dlaczego obie strony tak bardzo się nienawidzą. A co najważniejsze, pokazuje, że mimo wszystko, potrafią wiele zdziałać, wystarczy tylko odrobina dobrej woli i naprawdę spora dawka determinacji. Nie po raz pierwszy okazuje się, że ci którzy rządzą światem, powinni uczyć się życia od tych najmniejszych, którzy zazwyczaj prawa głosu nie mają. Wtedy ten świat byłby naprawdę pięknym miejscem.