„Starter” kurzył się w mojej biblioteczce już od ładnych paru lat. Zakupiony miesiąc po premierze, odstawiony na półkę tak sobie czekał i czekał, aż zwrócę się ku niemu. Niejednokrotnie próbowałam rozpocząć lekturę tej książki, ale zawsze wynajdywałam coś innego do czytania. W tamtym miesiącu powiedziałam sobie, że muszę wreszcie odkryć, co takiego wymyśliła Lissa Price i jak to przedstawiła. Byłam ciekawa jej wizji świata, jednak czy wypożyczalnia ciał okazała się strzałem w dziesiątkę?
NIE ZAWSZE MOŻNA PODEJMOWAĆ RACJONALNE DECYZJE
Autorka nie szczypie się ze swoimi bohaterami. Niczym oprawca znęca się nad nimi, dobitnie pokazując warunki, w jakich przyszło im żyć po wojnie bakteriologicznej. Ukazuje wyraźny kontrast panujący między przerażającym ubóstwem próbujących przetrwać w miejskiej dziczy sierot a wielkim przepychem, jaki otaczał starszych mieszkańców kraju. Serce mi się krajało, patrząc, co muszą przeżywać Callie, jej brat Tyler oraz ich przyjaciel Michael każdego dnia. Jak wiele trudu wkładają w to, by mieć czym zapełnić wiecznie puste żołądki w taki sposób, by ich nie złapano i nie wywieziono do ośrodków dla nieletnich, gdzie panowały znacznie gorsze warunki. Obserwowałam ich poczynania, gdzie nie zawsze pochwalałam dokonywane przez nich decyzje, lecz wiedziałam, że właśnie takie, a nie inne rozwiązanie może zdołać wesprzeć młodych w tej walce. A sama wizja wypożyczania ciał? Podobał mi się ten zamysł. Pozornie wspaniała inicjatywa, gdzie – a jakże – pojawiały się zgrzyty komplikujące i tak poharatane życie. Pokazywało to jednak, do czego zdolni są posunąć się młodzi ludzie. Byli gotowi sprzedać własne ciała, aby zapewnić lepszy byt swoim jedynym bliskim. Tylko jakim kosztem? Odebrania własnego „ja”? Uśpienia go? Przerażające!
Wczuwałam się w tę historię, jakbym sama była jej częścią. Z jednej strony pokazywało to, jak mnie pochłania do reszty, nie zamierzając wypuścić ze swych szponów. Zafascynowana, poświęcałam książce każdą wolną chwilę. Z drugiej jednak wyczuwałam, że „Starter” nie zawsze zaskakuje. Zdarzało się, że wyprzedzałam w odkrywaniu prawdy główną bohaterkę. Kiedy miałam już przed sobą pozornie dokładny obraz utworzony z fabularnych puzzli, ta dopiero odnajdywała poszczególne elementy, starając się je odpowiednio dopasować. Chciałam wtedy krzyczeć, by ruszyła głową i szybciej do tego doszła. Nie mogłam jednak długo złościć się na Callie. Pochłonięta próbami zapobiegnięcia wejścia najgroźniejszych scenariuszy w życie, skupiała uwagę na istotnych w danej materii kwestiach, ignorując wyraźne gołym okiem zgrzyty w tym „idealnym” świecie. Aczkolwiek, sama nieraz niczym ta dziewczyna bywałam zaskakiwana niespodziewanymi zwrotami akcji. Autorka jakby specjalnie pozwalała mi na zadzieranie nosa, by w pewnym momencie mnie w niego pstryknąć, i to dosyć boleśnie. Tuż pod sam koniec odłożyłam książkę, aby pospacerować po mieszkaniu i ochłonąć po wybuchu takiej bomby!
Och, nie byłabym sobą, gdybym nie poruszyła wątku nastoletniej miłości, jaka się tutaj przytoczyła. Zdaję sobie sprawę, że w wielu młodzieżówkach jest ona nieodłącznym elementem, lecz ta ukazana tutaj ani trochę mnie nie przekonywała. Callie była zafascynowana przyjacielem, Michaelem, z którym spędziła rok, pomieszkując razem z jej bratem jako dzicy lokatorzy opuszczonych biurowców. Wspierali się, mogli na sobie polegać, co zbliżyło tę dwójkę do siebie, jednak kiedy na horyzoncie pojawił się urzekający Blake… Nowo poznany nastolatek przysłonił cały jej świat. Starterka poczuła się nim zafascynowana. A gdy ten poświęcał jej sporo uwagi, wybuchło między nimi uczucie, gdzie te niesamowicie mnie gryzło. Tak, ja wiem, serce nie sługa, ale kompletnie tego nie czułam. Dopiero z czasem zdołałam się do tego przekonać. I to nie z byle jakiego powodu. Lissa Price przygotowała w tym przypadku kolejną bombę z opóźnionym zapłonem, niosącą emocjonalne spustoszenie. Autorzy – w to mi grajcie, a będę dla was przy tym aspekcie milsza!
DLA RODZINY JESTEŚMY W STANIE ZROBIĆ WSZYSTKO – NAWET SPOUFALAĆ SIĘ Z WROGAMI
Callie to kolejna silna nastoletnia bohaterka, która jest gotowa poświęcić własne życie, aby tylko uchronić swoją rodzinę przed najgorszym. Dziewczyna, pomimo wyraźnej niechęci, jaką darzyła Enderów, dla dobra chorego brata postanowiła oddalić negatywne uczucia wobec nich i oddać się w ich ręce, by dzięki temu zarobić potrzebne do dalszego leczenia i życia w normalnych warunkach pieniądze. Chociaż serce jej się krajało, musiała opuścić najbliższych, gdzie tym samym wykazała się sporą odwagą, a zarazem głupotą. Callie nie mogła do końca ufać tym, którzy panoszyli się w świecie, jakby tylko oni na to zasługiwali. Samo to, że wypożyczająca jej ciało Helena wcale nie zamierzała traktować ustalonych przez górę reguł, prowadząc pewną grę, której stawką było życie wielu istot. W tych trudnych chwilach wspierał ją Blake, chłopak z wyższych sfer. Callie czuła się przy nim bezpiecznie i wcale się temu nie dziwiłam. Pomimo życia w przepychu, nastolatek szanował każdego napotkanego na drodze człowieka, nie zadzierał nosa oraz dbał o swoich bliskich. Dziewczyna odnalazła w nim oparcie, jednak świadomość, że nie może mu zdradzić swojej małej tajemnicy sprawiała, iż ich relacje stawały się lekko zagmatwane. A Blake nie zamierzał sobie jej odpuszczać. Tylko czy aby na pewno miał szczere zamiary?
Niezaprzeczalnym faktem jest to, że w książce „Starter” mocno rzucają się w oczy schematy, na podstawie których została stworzona historia. Lissa Price czerpała z nich inspirację garściami, tworząc przygody swej papierowej córki. Niektórzy może już się przejedli motywem pozornie nic nieznaczącej nastolatki, która nagle staje się twarzą rebelii, przez co wiele groźnych pionków w tej politycznej grze pragnie zakończyć jej żywot, ale sposób, w jaki raz jeszcze przedstawia to autorka, jest całkowicie do kupienia! Lissa Price, choć nie bawiła się w zawiłe zagrywki, stawiała raczej na minimalizm, zdołała mnie zaciekawić i spowodować, że niemal żyłam tą książką. Bolało jednak to, że interesujących mnie wątków nie rozwinęła tak, jakbym chciała, a więcej uwagi skupiała na czymś, co można było śmiało zastąpić czymś, co miało większy polot. No nic, przecież w życiu nie można mieć wszystkiego, nieprawdaż?
Podsumowując. Chociaż „Starter” ma już ładnych parę lat, gdzie przez ten czas wyszło wiele książek w podobnych klimatach, czytanie go sprawiało mi wiele przyjemności. Poczułam się znowu jak ta zagubiona nastolatka, która dopiero co odkrywa smaki przerażających wizji świata. Lissa Price, choć czasami marzyłam o wybatożeniu ją pokrzywami, zdołała mnie zachwycić swoim wyobrażeniem brutalnej rzeczywistości oraz przyczyniła się do tego, że pokochałam kolejnych fikcyjnych bohaterów, bezpardonowo wpuszczając ich do serducha. Jeżeli pragniecie posmakować dawnej magii młodzieżówek, a jeszcze nie znacie tej książki, może warto dać jej szansę?