Tę książkę trudno nazwać powieścią. Joanna Bator podejmuje próbę nobilitacji kobiety w społeczeństwie. Stara się uświadomić czytelnikowi, że ciągle czegoś się od niej oczekuje; by była szczupła, miła, ładna, zadbana, wesoła, zaradna, seksowna. Media manipulują kobietami, bombardują je zadaniami tak skutecznie, że same przedstawicielki płci pięknej zaczynają postrzegać swoją wartość przez „szkiełko i oko” mężczyzny. A gdzie dusza kobiety?
Z krótkich rozdziałów wyłaniają się kobiece wyobrażenia, marzenia, nieidealne myśli, z lękami i fobiami. I to jest piękne.
Żeby swobodnie czytać tę książkę, trzeba posiadać niezłe rozeznanie w literaturze. Joanna Bator co rusz odwołuje się do postaci z literatury np. „Wielki Gatsby”, filozofii i historii. Przywołuje portrety psychologiczne kobiet np. Ateny, która wyskoczyła w zbroi z głowy Zeusa, a także kobiet – Chinek, którym matka krępuje stopy, aby się podobały. Wymienia często filozofów takich jak: Kierkegaard, Nietzsche, św. Augustyn, nawiązując do ich poglądów. Często odnosi się do Freuda i Lou Andreas-Salome.
Śledząc bieg myśli bohaterki, czujemy się trochę jak u Prousta, który opisuje kolejne, nic nie znaczące czynności codziennego dnia. Niczego nie wnoszą do akcji, ale język rekompensuje treść.
Autorka wprowadza wiele faktów ze swojego życia. Pojawia się wątek podróży do Japonii, po której powstaje „Japoński wachlarz”. Opisuje znajomości i przyjaźnie: geja Dawida, Adę, która ma chłopaka z żoną i dziećmi, Bubę, która zawiera znajomości internetowe z różnym skutkiem i konsekwencjami. Ukazane zostało również środowisko gejów w Niemczech. Poznajemy też relacje z matką. Raz jej nienawidzi, a innym razem tęskni za dzieciństwem i bliskością. Wyrzuca z siebie odczucia i emocje „tu i teraz”. Temu chaosowi myśli towarzyszy poczucie destabilizacji, niepewności jutra.
Przy tym odzyskujemy spokój ducha, kiedy bohaterka spontanicznie bierze małego brudnego kotka, pomaga bezdomnej Andzi napadniętej przez bandę łobuzów. Wspiera też swoich przyjaciół, chociaż nie pochwala ich zachowania.
Na kartach książki pojawia się ciocia Mila, która trafnie określa bohaterkę słowem „polatuch”, czyli „kobieta bez korzeni”. Z tym, że chodzi raczej o korzenie mentalne.