"(...) wierzył, że istnieją dwa światy równoległe. Ten dobry, na powierzchni, po drugiej stronie, i podziemie, w którym tkwił teraz. Drugi świat ze skazą, zanurzony w zbrodni." (str.274)
Suma przeżyć, problemów, traum i tragedii tworzy dojrzałego człowieka o charakterze twardym jak stal. Pozbawionego zbędnych, osłabiających siłę woli nadziei i marzeń, upartego i stanowczego w swoich decyzjach, godzącego się z niewiadomą ale i niezłomnie dążącego do jej wyjaśnienia. I choć zdarza się, że ukryta w dłoniach twarz zmoknie od wewnętrznych trosk, choć kąciki ust na chwile uniesie wiara w odrodzenie uczuć dawno już przykrytych kurzem, to głowa stojąca na straży dającego opanowanie porządku, natychmiast nawróci te ulotne chwile na ustalone wcześniej tory. Takie jest życie Grossa według Roberta Małeckiego. Życie złamanego tragedią ojca i męża, żyjącego w poczuciu winy policjanta - życie bohatera nowego cyklu, który rozpoczyna "Skaza".
Bernarda Grossa poznajemy w tym momencie życia, w którym to co radosne, co kojarzące się ze śmiechem, nadzieją, szczęściem, zostawił gdzieś za sobą. Konsekwencją przeszłych wydarzeń są sytuacje, w stosunku do których pozostaje bezsilny. Niezmienny stan zdrowia żony, jak i ciągle narastający problem braku akceptacji ze strony syna powodują, że Bernard z dnia na dzień staje się człowiekiem coraz bardziej pozbawionym nadziei, coraz mniej zabiegający o zmianę istniejącego stanu rzeczy, coraz głębiej zanurzającym się w smutek, w świat pozwalający na ucieczkę od własnego wnętrza - świat codziennych zmagań ze zbrodnią. Nie pomaga mu także uparte obwiniania się o śmierć świadka pewnego, mocno związanego z jego rodziną przestępstwa.
"(...)całe jego dorosłe życie, związane było ze złem. Złem, którego śladem podążał jak pies biegnący przed siebie z nosem w rynsztoku. Nie miał czasu podnosić głowy, rozglądać się i czerpać z życia. A może nie chciał, może nie umiał. Albo po prostu bał się, że tym złem przesiąknięty jest na wskroś i może nim zarażać. " (str.19)
Szarpany wewnętrzną bezsilnością i rozdzierającym smutkiem, bohater próbuje odzyskać spokój i wewnętrzną równowagę na małym chełmżańskim posterunku. I tam go zastajemy, gdy na zamarzniętym jeziorze odkryte zostają, pozornie zupełnie ze sobą nie powiązane, zwłoki nastolatka i bezdomnego. Jeden tkwi pod lodem, drugi zakończył żywot w czerwonej, uwięzionej przez lód łódce. I powiedzieć trzeba, ze ten czerwony akcent jest chyba jedyną ostrą barwą w czarno-białej, a może raczej szarej, mrocznej, pozbawionej blasku i kolorów "Skazie".
Bernard Gross nie jest policjantem zgadzającym się na zakończenie działań dla odfajkowania statystyk. To policjant poważny, ambitny, nie pozwalający, by prowadząca go intuicja zmarnowała swoje szanse na uzyskanie odpowiedzi. Uparty, pozbawiony skrupułów jeśli chodzi o sprzeciwienie się przełożonym, konkretny i stanowczy wobec podwładnych, nie pozwoli by jakakolwiek poszlaka pozostała po stronie - do sprawdzenia. Słucha uważnie, wyciąga wnioski, analizuje, nie daje sobie i pracującym z nim ludziom czasu na oddech, nawet jeśli jego własny oddech przychodzi momentami z trudem i bólem w piersiach.
"Psem nie zostajesz wtedy, gdy zakładasz mundur. Psem zostajesz, nasiąkając złością na wyrządzone zło, gdy w dobrym człowieku wyczuwasz skazę." (str.136)
W szarej zimowej Chełmży, miasteczku, które autor opisuje tak drobiazgowo, ze można poczuć się się jego stałym bywalcem, o ile nie mieszkańcem, dzieją się rzeczy o znaczeniu równie niewielkim jak samo miasto. Ludzie znają się nawzajem, znają swoje tajemnice a każdy przekręt i lewy układ, w tym związek uczuciowy, jest tajemnicą poliszynela. Ot, małomiasteczkowa prawda o życiu. Falbany, wysokie kozaki, kościół, wieżowiec aspirujący do miana apartamentowca, przystań, szkoła, bar, posterunek policji, domy pozostawione pod opieką krewnych, opuszczone altanki, noclegownia. Miasto i jego mieszkańcy. Jest też, zaginiony dziesięć lat temu wraz z małżonką, właściciel hurtowni budowlanej. Są dzieci z małżeńskiego i nieprawego łoża. To, co dostajemy w każdej niewielkiej miejscowości. Atmosfera jak u braci Cohen.
Może potrzeba doświadczonego toruńskiego oka, by dojrzeć skazy na tym prowincjonalnym obrazku? A może trzeba samemu nosić w sercu skazę by wiedzieć, że i tutaj może czaić się zło?
Dwutorowa opowieść gwarantuje nam dziesięcioletni przeskok od motywów do zbrodni, od problemów do ich śmiertelnego rozwiązania, od tych, którzy zapoczątkowali ciąg dramatycznych wydarzeń po ich spadkobierców i kontynuatorów.
Nie ma w "Skazie" miejsca na litość. Jest za to perfekcyjnie drobiazgowy raport ze śledztwa, w którym my, dzięki umiejętnościom autora, bierzemy czynny udział. Równie wchłonięci przez mgły i mróz, równie przytłoczeni swoimi własnym, srogim życiem, równie drobiazgowi, uparci, prący do prawdy.
Powoli, konsekwentnie, bez zbędnych fajerwerków i modnego ostatnio histerycznego zmieniania wątków, Robert Małecki serwuje nam solidną porcję policyjnej pracy. Ubranej w gesty, słowa i czyny bohatera, którego bardzo chce się spotkać kolejny raz mimo faktu, że ta powieść mrozi serce, wpędza w depresję i mówi: takie jest życie... i taki bywa jego dramatyczny koniec - szary i brzydki.