Stalker osacza swoją ofiarę. Swoimi dzianiami sprawia, że ona nigdy i nigdzie nie czuje się bezpieczna. To właśnie spotyka Karolinę, bohaterkę powieści Igora Brejdyganta „Splątanie”. Przebite koła w aucie, głuche telefony, niepokojące anonimy. Karolin zawraca się po pomoc do przyjaciółki pracującej w policji, ale jej prześladowca coraz lepiej się bawi. Czego chce od dziewczyny? Dlaczego upatrzył sobie właśnie ją?
Igor Brejdygant wybrał bardzo wdzięczny (do opracowania) temat na powieść. Pisząc o stalkingu można zbudować cudownie duszny klimat, który czytelnicy thrillerów uwielbiają. Natomiast jeżeli chodzi o „Splątanie” coś nie „pykło”. Chyba winowajcami się postacie, które są strasznie płaskie przez co niewiarygodne, a Karolina (prześladowana) sprawia wrażenie, jakby odłożyła mózg na półkę. Ale nie będę ubiegać faktów. Zacznijmy od pierwszego rozdziału.
Bohaterów poznajemy w kawiarni. Karolina zwierza się przyjaciółce ze swoich problemów. Ta próbuje jej coś doradzić, a prześladowca obserwuje ich z ukrycia i świetnie się bawi. Już tutaj Igor Brejdygant miał pole do popisu, aby pokazać z jakim świrem mamy do czynienia, jednak trochę „zabił” klimat luźną pogaduszką koleżanek. Powinna mi się zapalić lampka ostrzegawcza, ale byłam zaintrygowana opisem książki i liczyłam na to, że się rozkręci. Faktycznie w kolejnych rozdziałach coś drgnęło. Autor oddał głos również stalkerowi, który opowiada swoją historię i przybliża plany. Jest to taki bohater od szaraka do mistrza zła, a my razem z nim domniemywamy, co spowodowała, że obudziły się w nim mordercze instynkty. Brzmi nieźle, więc w czym problem?
Mnie w trakcie czytania raziły dwie rzeczy. Po pierwsze prześladowcy wszystko bardzo łatwo przychodzi. O swojej ofierze wie wszystko, a podsłuchy przypiął chyba do każdej z jej par majtek. Do tego jest tak genialnym aktorem, że De Niro i Olbrychski nie mają po co wychodzić z domu. Igor Brejdygant próbuje wpleść jakiś rys psychologiczny, ale ginie on w opisach poczynań (anty)bohatera. Spójrzmy na ofiarę. Karolina tak strasznie się boi, trzęsie się, płacze, omdlewa, ale nie jest w tym strachu wiarygodna. Ani przez moment nie czułam jej przerażenia. Przy czym jest ekstremalnie nieostrożna. Dostaje pogróżki, ale nie przeszkadza jej to umawiać się na randki przez Tindera, nie jest dla niej podejrzane, że nowy sąsiad się wokół niej kręci. Jasne, prześladowca chce żeby mu zaufała, ale ja nie rozumiem, dlaczego nie ma ona, w swojej sytuacji, ograniczonego zaufania do otoczenia.
Abstrahując od papierowych postaci powieść „Splątanie” czyta się całkiem szybko. Chociaż miałam wrażenie, że jest ona napisana językiem zbliżonym do mówionego. To jest bardzo subtelna różnica, jednak krótkie zdania, skróty myślowe sprawiały, że w niektórych miejscach brakowało mi zobaczenia mimiki i gestów postaci. Redakcja też zdecydowała się zostawić pewne zwroty potoczne. Kiedy na stronie 60 [wyd. Znak, Kraków 2023] przeczytałam o parkingu pieczarek należącym do wydziału ruchu drogowego w pierwszej chwili „zdziczałam”. Trochę ruszyłam głową i domyśliłam się , o co chodzi, ale owe pieczarki nie były nawet wzięte w cudzysłów. Czyli wydział drogowy hoduje pieczarki?
Zauważyłam, że często mam pecha do popularnych autorów. Wezmę z biblioteki pierwszą lepszą ich książkę kierując się wyłącznie nazwiskiem i „klops”. Igor Brejdygant jest bardzo wychwalany przez osoby, które cenię w bookmediach, więc oczekiwania miałam duże. Natomiast „Splątanie” okazało się raczej przeciętnym thrillerem. Autor miał ciekawy koncept, jednak w wykonaniu zabrakło realizmu i atmosfery niebezpieczeństwa. Ten pierwszy element mogłabym odpuścić, gdyby powieść wywołała jakiś dreszczyk emocji, jednak bez tego drugiego dla mnie thriller nie istnieje.