Tytuł: Psychotronik
Autor: Joan D. Vinge
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 1997
Od dłuższego czasu zabierałam się za tę książkę i zawsze znajdywałam coś innego do czytania. Pytanie tylko dlaczego? Przecież uwielbiam space-operę, uważam Joan D. Vinge za jedną z najlepszych pisarek tego gatunku, a Nową Fantastykę za źródło, które idealnie trafia w mój gust. Powód był całkiem prozaiczny. Obawiałam się, że powtórzę swój błąd* i zanurzę się w świat space-opera na kolejnych kilka lat, jak to miało już kiedyś miejsce na przestrzeni gimnazjum i liceum. W tamtym okresie poza pojedynczymi lekturami szkolnymi naprawdę rzadko która książka nie należała do tego gatunku. Bałam się ponownie wpaść w nałóg.
Tym razem jednak przetrwałam.
Już w trakcie czytania przedmowy, którą Joan D. Vinge zamieściła na początku książki, wiedziałam, że trafi ona idealnie w mój gust. Wprost ubóstwiam psionów, tutaj nazywanych psychotronikami. Fascynują mnie wszelkiego rodzaju paranormalne możliwości umysłu - od telekinezy, poprzez prekognicję, a kończąc na telepatii, którą potrafił posługiwać się główny bohater. Ponadto wyjaśniła, czym tak naprawdę jest dla niej postać Kota - społecznego wyrzutka, złodziejaszka, sieroty oraz mieszańca. Podczas czytania miałam w pamięci jej słowa i z pełną stanowczością mogę stwierdzić, że faktycznie jest to postać tak bogata wewnętrznie jak opisywała ją autorka.
Kot jest bohaterem tragicznym, w ten współcześnie tragiczny sposób. Nie ciąży na nim żadne fatum, czy nie został mu z góry przeznaczony okrutny los, a jednak miał przeraźliwego pecha. Z jednej strony brak rodziny zmusił go do zejścia na przestępczą ścieżkę, co samo w sobie nie wróżyło niczego dobrego, a z drugiej zielone, kocie oczy zdradzały jego częściowo nieludzkie pochodzenie, co również było powodem do szykanowania, poniżania i lekceważenia. Istną wisienkę na torcie pogardy stanowił fakt, że Kot był psychotronikiem. Telepatą. Dziwakiem, świrem, wypaczoną istotą, którą powinno się mieć pod stałą kontrolą, bo tylko wtedy może się na coś przydać.
Podsumowując krótko - Kot był obiektem dyskryminacji i to na kilku płaszczyznach, a mimo to udało mu się zachować chociaż cząstkę swojej godności. Nie wiem, czy dałby radę, gdyby nie otrzymał wsparcia od dwóch osób, które zwyczajnie w niego uwierzyły, które chciały, by on sam uwierzył, że może być dobry. Wyciągnęły go z bagna niechęci do samego siebie i sprawiły, że naprawdę zapragnął zrobić coś porządnie, zgodnie z własnym sumieniem... Chciał popełnić dobry uczynek.
Tak naprawdę jest to historia o tym jak pozostać człowiekiem, gdy nikt nawet nie wierzy w Twoje człowieczeństwo oraz jak przezwyciężyć ograniczenia własnego umysłu i niechęci do samego siebie. A Kot z każdą kolejną stroną, wraz z kolejnymi przeżyciami, które dość mocno odbijają się na jego psychice udowadnia, że zawsze można postąpić właściwie, jeśli tylko ma się dość siły, by robić to, co się powinno.
* Żeby nikt mnie opacznie nie zrozumiał. Nie żałuję czasu spędzonego nad tymi książkami. Jedyne, czego trochę mi szkoda to tego, że nie poświęciłam go również na czytanie literatury innych gatunków.