Najnowsza książka Evy Gudrymowicz- Schiller , zatytułowana „Do widzenia profesorze…”, nie jest książką lekką i przyjemną, jednakże akcja jest tak wciągająca i zaskakująca zarazem, że nie można oderwać się od przerzucania kolejnych stron, tej niesamowicie wzruszającej opowieści. Główna bohaterka- Kaja, jest interesującą i odważną kobietą, jednak jej zachowanie może obudzić w czytelniku mieszane uczucia. Jest dość skomplikowaną postacią i nie zawsze możemy zrozumieć jej tok myślenia, czy zachowanie. Z drugiej strony jednak, czy zawsze rozumiemy sami siebie? Czy zawsze postępujemy racjonalnie i właściwie? Oczywiście, że nie! Tym bardziej, jeżeli w grę wchodzi miłość. Ta jedyna, szalona, ogromna, wymarzona i w gruncie rzeczy niespełniona, bo pewien sposób nieosiągalna….
Taką miłością główna bohaterka obdarza swojego profesora- Dominika, jeszcze jako uczennica Liceum. I to uczucie będzie towarzyszyło jej przez całe życie, a właściwie powiem więcej: zawładnie nim i zdeterminuje każdą jej decyzję. Kaja od początku godzi się z losem, daje sobie przyzwolenie na cierpienie, jakim jest życie bez ukochanego, który ma żonę. Sama świadomie wychodzi za mąż za mężczyznę, którego lubi, ale wie, że nigdy nie będzie on w stanie zastąpić jej Dominika. Dopiero na kilka dni przed swoim ślubem, zdobywa się na odwagę i pierwszy raz wyznaje miłość profesorowi. Kolejne ich spotkanie odbędzie się dopiero po rozwodzie Kai, a przed emigracją do Kanady. Wówczas jej marzenie się spełnia i między tym dwojgiem rozpoczyna się romans… Chociaż to słowo nie oddaje w pełni więzi i relacji między bohaterami. Owszem pojawiają się wątki erotyczne, ale tu chodzi o coś więcej. O nieopisaną bliskość, spójność oraz niepotrzebującą żadnych, nawet najpiękniejszych słów miłość, połączoną ze spełnieniem i rozrywającą serce radością, a zarazem z żalem i cierpieniem. Kaja bowiem wie, że są to tylko zbyt szybko przemijające chwile.
Głównym wątkiem powieści jest miłość, jednak nie oznacza to, że mamy do czynienia z ckliwym romansidłem. Autorka dużo miejsca poświęca emigracji i problemom życia codziennego, które z nią się nierozerwalnie łączą. Ukazuje jak ciężko jest ludziom, którzy decydują się wyjechać z własnej ojczyzny, w poszukiwaniu lepszego życia. Począwszy od problemów z porozumiewaniem się, znalezieniem satysfakcjonującej pracy, a skończywszy na wewnętrznym rozdarciu i nieustannej tęsknocie za rodziną, krajem, przyjaciółmi.
Mimo, że konstrukcja książki jest dość skomplikowana, gdyż teraźniejszość przeplatana jest nieustannie retrospekcjami z życia bohaterki, które krok po kroku, opowiada swojej kuzynce, już jako dojrzała kobieta, to akcja jest tak wciągająca, że z zapartym tchem przerzucamy kolejne strony, wciąż pragnąc więcej.
Jest to opowieść smutna i nie raz łza się w oku zakręci, dlatego nie poleciłabym jej nikomu na poprawę humoru. Jednakże polecam ją wszystkim kobietom, które chcą zastanowić się chwilę nad własnym życiem oraz trafnością swoich życiowych wyborów, nad konsekwencjami własnych poczynań, oraz nad tym, do czego tak naprawdę dążymy i co jest w życiu najważniejsze?
I jak żyć a nie tylko istnieć…