Ostatnio częściej i chętniej sięgam po literaturę azjatycką – czy to beletrystykę, czy literaturę faktu. Książka Anny Ikedy – Polki, mieszkającej w Japonii, jest utworem jakby na pograniczu tych dwóch. Ikeda relacjonuje nam jak wygląda życie w Kraju Kwitnącej Wiśni, mówi o tradycji, charakterystycznych obrzędach, wierzeniach i mentalności Japończyków, ale również pokazuje jak odbierają oni cudzoziemców, czyli gaijinów, i co tak naprawdę myślą o Polakach… Wszystko to pod postacią krótkich rozdziałów, prezentujących fabularyzowane scenki z jej życia w Tochigi.
Anna Ikeda urodziła się w Gdańsku. Mieszkała w Szwecji i Stanach Zjednoczonych. Wyszła za Japończyka i osiedliła się w Tochigi, małym miasteczku na prowincji Japonii. W swojej książce starała się pokazać jak wygląda życie w tym kraju z jej punktu widzenia. Pisała o codziennych radościach, ale i trudach. O różnicach nie do pokonania i o podobieństwach. A wszystko to z przymrużeniem oka, pisane dowcipnym i błyskotliwym językiem. Całkowicie subiektywnie. Jak autorka sama uprzedza: „Nie jest to książka o Japonii. Jest to książka o moim życiu w Japonii. Z góry przepraszam”.
„Życie jak w Tochigi” ukazuje blaski i cienie mieszkania na prowincji. Nie jest to książka o Japonii jaką znamy z innych lektur, filmów czy przewodników – autorka nie wspomina o Tokio, nie poświęca uwagi gejszom, samurajom czy popularnej mandze. Są to tematy, które jej nie interesują, więc zwyczajnie je pomija. O czym zatem jest książka? O zwyczajnej, pospolitej japońskiej codzienności. O szukaniu pracy. O dopasowywaniu się w kulturę. O nauce nowego życia. O tym, jak przez tubylców postrzegana jest Polka – nie dość, że biała kobieta, to jeszcze blondynka – zdecydowanie wyróżniająca się wyglądem na tle rodowitych mieszkańców. O tym, że japońskie teściowe też mogą dać w kość. I jak to jest spędzać srogie zimy w mieszkaniu pozbawionym ogrzewania centralnego…
Czyta się jednym tchem, a w dodatku z wielką przyjemnością. Można się rozsmakować w każdej stronie. Poczucie humoru Ikedy i dystans do samej siebie nadają opowieści smaku i polotu. Ponadto, niemal na każdej stronie odnajdziemy fantastyczne, kolorowe zdjęcia autorstwa Ikedy. Autorka pisze:
„Jeśli istnieje jedno narodowe hobby uprawiane przez niemal wszystkich obywateli bez względu na płeć, wiek i przynależność do grupy społecznej, religijnej lub politycznej, dla Japończyków jest to bez wątpienia obsesyjne fotografowanie wszystkiego i wszystkich, zawsze i wszędzie. (…) I to właśnie ów wizerunek tubylca był dla mnie najłatwiejszy do naśladowania. Z aparatem w ręku mogę bezproblemowo wtopić się w otaczającą mnie rzeczywistość”.
Jej fotografie oddają piękno Japonii i uświadamiają, dlaczego mimo wielu kulturowych różnic i życiowych utrudnień, Ikeda zdecydowała się jednak osiąść w kraju, który przy pierwszej wizycie wydawał jej się piekłem wcielonym. Mimo, że Ikeda nazywa siebie amatorem, mnie osobiście urzekły jej zdjęcia – każda wychwytuje jakiś ważny element, każde przechowuje cząstkę wiedzy o tym kraju. Fotografie są permanentnie wpisane w tekst, korespondują z nim. Bez nich książka na pewno straciłaby coś istotnego. Całość jest bardzo estetycznie wydana.
Przyszła kolej na to, czego mi zabrakło. Ikeda niewiele mówi o swoim mężu, o początkach ich znajomości, ich własnym ślubie (choć poświęca rozdział temu obrzędowi) i walce, jaką musiała pewnie sama ze sobą stoczyć, wyjeżdżając do Japonii. Trzeba jednak uszanować jej prywatność i delektować się tym, co zdecydowała się nam ujawnić. Z kart książki wyłania się wizerunek niezwykle barwnej, ciepłej osoby, która mimo uciążliwego pecha potrafi śmiać się sama z siebie.
Słowniczek na końcu książki bardzo się przydaje. Jak się można spodziewać całość naszpikowana jest egzotycznymi nazwami – miejscowości, potraw, świąt czy imionami - chociaż autorka starała się je ograniczać, jak mogła. Nie utrudniają one jednak lektury, a w dodatku można dowiedzieć się przy okazji wielu ciekawych rzeczy.
Książkę oceniam jako bardzo dobrą i z chęcią będę kontynuować odkrywanie kolejnych smaczków z kultury azjatyckiej :)