Marissa Meyer zadebiutowała powieścią Cinder z cyklu Saga księżycowa i mimo swego feralnego nazwiska udowodniła, że potrafi świetnie pisać i na nowo zaciekawić czytelnika baśniami z dzieciństwa. Bardzo miło wspominam swoją pierwszą styczność z jej twórczością i z uwagi na pozytywne odczucia, jakie to we mnie wywołało, nie mogłam odmówić sobie lektury Scarlet, czyli drugiego tomu cyklu jej autorstwa.
Jeśli zarówno imię głównej bohaterki, jak i okładka książki nic Wam nie mówią, to już spieszę z wyjaśnieniem: tym razem Meyer bierze na warsztat historię Czerwonego Kapturka. Zanim w ogóle powieść ujrzała światło dzienne, w sieci chodziły słuchy o połączeniu historii Scarlett i Cinder. Z jednej strony byłam tym mocno podekscytowana, z drugiej obawiałam się, że niemożliwe będzie napisanie tego tak, by całość wyszła w miarę wiarygodnie. Cóż, autorka zaskoczyła mnie in plus, bo wybrnęła z tej patowej sytuacji po mistrzowsku. Ale o tym później. Najpierw chciałabym krótko przedstawić główną bohaterkę oraz wady powieści.
Przygody Scarlet może i nie rozpoczynają się z takim przytupem jak historia Cinder, jednak nie zmienia to faktu, że od samego początku postać ta bardzo mnie zaintrygowała i na dłużej przytrzymała przy książce. Życie tej odważnej dziewczyny było nudne i przewidywalne - do czasu, gdy jej ukochana babcia zniknęła. Policja z braku laku uznała to za ucieczkę, ale wnuczka kobiety miała więcej oleju w głowie niż mundurowi. Wiedziała, że babcia nigdy w życiu by jej nie opuściła, a zatem w grę wchodziło tylko i wyłącznie porwanie. Od tej pory akcja nabrała dość dużego rozpędu, ale jednocześnie muszę przyznać, że słabo wypada to na tle Cinder. Tam jednak dużo więcej się działo - w Scarlet dominują podróże, które popychają fabułę do przodu, lecz w porównaniu z pierwszym tomem nie wywołują takich emocji. Uważam też, że jak na książkę, w której mają spotkać się dwie istotne postacie, spotkanie to z wielu przyczyn powinno nastąpić dużo szybciej niż faktycznie miało to miejsce. Choć lektura była dla mnie bardzo ciekawa, żałowałam również, że w powieści było tak niewiele scen z udziałem Kai'a oraz Levany. Szczególnie mocno zasmucił mnie fakt, że w Scarlet w ogóle nie miał miejsca tak bardzo przeze mnie ubóstwiany wątek miłosny z poprzedniej części! Książka jest fajna, dobrze napisana i przyjemna w odbiorze, ale coś tam jednak mogła nam - spragnionym miłości Cinder i Kaito - autorka w tym temacie zaserwować... Tyle, jeśli chodzi o wady.
In plus oceniam kilka innych aspektów. Przede wszystkim podoba mi się to, że Marissa Meyer swobodnie igra z konwencją. Tradycyjne baśnie uwspółcześnia, dając im drugie życie. Jasne jest dla mnie to, że dodaje coś od siebie, a nie jedynie modyfikuje już istniejące utwory. Dzięki temu powieść intryguje i budzi zainteresowanie, bo któż nie chciałby poznać nowych losów znanych nam z dzieciństwa bohaterek? Idąc dalej, nie mogę nie pochwalić pomysłu na to, by losy głównych postaci spleść na wiele sposobów, sugerując, że już w przeszłości coś było na rzeczy. Warto dokładnie śledzić wszelkie nawiązania do dawnych lat, zwłaszcza, jeśli chodzi o babcię Scarlet, bo w ten sposób można na własne oczy przekonać się o tym jak cudownie się ta historia zazębia w jedną i zgrabną całość! Doprawdy, rozwiązanie problemu spotkania Cinder i Scarlet w wykonaniu Meyer zwaliło mnie z nóg. Kolejnym i zarazem ostatnim plusem, którym chciałabym się z Wami podzielić, jest... Wilk. Po prostu. Tajemniczy, mający szemraną przeszłość i niejasną motywację, by towarzyszyć głównej postaci tego tomu, a także bardzo niebezpieczny styl życia... To wszystko sprawia, że na każdą wzmiankę o Wilku jak ta nastolatka podrywałam się z łóżka (gdzie zazwyczaj czytam), ciesząc się jak głupi do sera. Oj, w rankingu moich ulubionych bohaterów książkowych z pewnością znajdzie się miejsce dla tej enigmatycznej postaci. Chociażby dla niej polecam Wam lekturę Scarlet.
W przypadku kontynuacji Cinder stwierdzam, że delikatnie zaniża ona poziom swojej genialnej poprzedniczki. Rzadko kiedy jednak kontynuacje bywają lepsze od pierwszych tomów. W Scarlet zabrakło mi paru elementów, które - gdyby się w książce pojawiły - mogłyby znacząco poprawić jakość opowiedzianej przez autorkę historii. Nadal jestem szczerze zakochana w jej twórczości i z wytęsknieniem czekam na przygody Roszpunki, jednak czuję, że w przypadku najnowszej powieści Meyer mogłoby być lepiej. Bardzo się cieszę, że losy Cinder i Scarlet tak zgrabnie się ze sobą splotły i aż mnie zżera ciekawość jak to będzie z pozostałymi bohaterkami. Jedno jest pewne: historia lunarskiej księżniczki totalnie i nieodwołalnie mnie oczarowała i za nic w świecie nie pozwoliłabym sobie odpuścić kolejnych tomów. Zarówno Cinder, jak i Scarlet okazały się dla mnie lekkimi i świetnie napisanymi powieściami, toteż bez wyrzutów sumienia mogę Wam zarekomendować ich lekturę. A ja już dziś zacieram ręce na myśl o Roszpunce.
Ocena: 4,5/6