Recenzja książki "Scars. Blizny zapisane w twoich oczach" stanowi dla mnie pewnego rodzaju wyzwanie. Nie jest ono spowodowane tym, że książka mi się nie podobała, bo kocham ją, podobnie jak poprzednie części, całym sercem. Po prostu jest mi strasznie ciężko pogodzić się z faktem, że to już koniec tej niesamowitej historii, która porusza dogłębnie od początku do końca.
Pod koniec poprzedniego tomu autorka zasiała w swoich czytelnikach niepokój. Obawę o to, czy wszystko skończy się szczęśliwie, i czy w przypadku tragicznych następstw tego, co się wydarzyło, Vafara i Royce będą w stanie kolejny raz podnieść się z kolan. Na całe szczęście autorka nie zdecydowała się zrealizować najgorszego z możliwych scenariuszy. Myślę, że nie mogła i nigdy nie chciała tego zrobić, ponieważ pragnęła pokazać siłę, jaką Vafara zdołała w sobie odnaleźć. Zwrócić uwagę na to, że nigdy nie należy się poddawać, bo nawet po najgorszej burzy zawsze wychodzi słońce, a wszystko to, co spotyka nas w życiu, nie dzieje się bez przyczyny.
Dwie pierwsze części trylogii "Scars" skupiały się właśnie na historii Vafary. Jej walki o siebie i lepsze jutro, w której niewątpliwe wspierały ją dwie najważniejsze osoby w jej życiu — Kirby oraz Royce. Natomiast w "Scars. Blizny zapisane w twoich oczach" jej losy schodzą trochę na drugi plan. Ona i Royce wiodą wspólne życie, którego nieodzownym elementem jest trójka ich wspaniałych dzieci. I to właśnie na historii najmłodszej z pociech skupia się fabuła tej części.
Raveena to niespełna osiemnastoletnia kobieta, która odziedziczyła po rodzicach wszystko, co najlepsze. Jest niezwykle ciepłą i troskliwą osobą, która nie boi się walczyć jak lwica w obronie osób, które są bliskie jej sercu. Kiedy na jej drodze staje Evren Rayland, chłopak, który jest owładnięty przez swoje demony, dziewczyna podejmuje się trudnego zadania — pragnie wprowadzić do jego życia odrobinę światła. Czy jej się to uda? Czy jego demony nie okażą się dla niej zbyt silne? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w najnowszej książce autorstwa FortunateEm.
Muszę przyznać, że historia Raveeny i Evrena również skradła moje serce. Zanim zaczęłam czytać początkowe rozdziały na wattpadzie, obawiałam się, czy oddanie pałeczki młodszemu pokoleniu i przesunięcie Vafary i Royce'a do drugiego rzędu będzie dobrym rozwiązaniem. Jednak już po przeczytaniu pierwszego rozdziału z perspektywy ich najmłodszej latorośli wiedziałam, że będzie to strzał w dziesiątkę i wcale się nie pomyliłam.
Raveena jest niczym promyk słońca, który potrafi rozgonić nawet najbardziej ciemne i ponure chmury. Jej empatia, mądrość życiowa i determinacja w dążeniu do celu są godne podziwu. Rzadko kiedy zdarza się, by osoba w jej wieku zachowywała się w tak racjonalny i rozważny sposób. Natomiast Evren to tajemniczy, zagubiony chłopak, który zmaga się ze swoimi wewnętrznymi demonami. Pewnie znajdą się tacy, którzy zarzucą autorce, że powiela pewien schemat, ale dla mnie jego podobieństwo do Vafary jest jak najbardziej na plus, szczególnie że dzięki temu możemy poznać fantastyczne oblicze Ravi.
Przyznam, że ta część podobnie jak poprzednie wycisnęła z moich oczu morze łez. Nie jestem nawet w stanie policzyć, ile razy chciałam wejść do książki i tak zwyczajnie, po ludzku przytulić Evrena i zabrać od niego trochę tego smutku, który skrywał w swoim wnętrzu. Nawet, teraz gdy piszę tę recenzję, muszę co chwilę przerywać, aby się zbytnio nie rozkleić.
Trylogia Scars to jedna z tych serii, które poruszają czytelnika do cna. Zaskakuje dojrzałością i złożonością tematów oraz sprawia, że historię pamięta się jeszcze długo po jej przeczytaniu. Jeżeli nie mieliście jeszcze okazji sięgnąć po żadną z części, gorąco Was do tego zachęcam. Jestem przekonana, że nie będziecie żałować ani minuty, którą poświęcicie, aby poznać losy Faridanów i ich bliskich.