Po ciężkich przeżyciach z poprzedniej powieści
„Polowanie na psy”, nadkomisarz Marcin Zakrzewski z Wojewódzkiej Komendy Policji we Wrocławiu powraca z nową sprawą.
Porwano nastoletnią córkę bogatej bizneswomen, a sprawcą jest prawdopodobnie seryjny morderca, któremu policja nadała pseudonim „Dziewięć”.
Ta powieść to bardzo dobry drugi tom trylogii „Wściekłe psy”.
Dzięki świetnemu warsztatowi pisarskiemu Mieczysława Gorzki, książkę czyta bardzo płynnie. Czytelnik skupia się na opowiadanej historii, a nie na błędach pisarskich.
Autor stworzył ciekawą galerię głównych bohaterów. Detektyw Markiewicz, prowadzący sprawę porwanej dziewczyny, mający sporo cech pewnego detektywa, byłego policjanta, która uwielbia być w centrum zainteresowania mediów, czy matka porwanej nastolatki, dla której pieniądze są ważniejsze niż własna córka. Świetnie pokazano, jak wielkie pieniądze doprowadzają ludzi do tego, że są gotowi dla nich popełnić morderstwo.
I jeszcze skorumpowani policjanci, z którymi walczy nadkomisarz Zakrzewski cyt.:”Nie obcięli mi pazurów. Dalej jestem wściekłym psem, ale teraz zacząłem o swoje pazury dbać. Nie chcę ich sobie ubrudzić gównem, które wyłazi, gdziekolwiek się tylko ruszę. Jestem strasznie rozczarowany policją i ludźmi, którzy ją tworzą. Wiesz, jak się czuję, kiedy nagle ludzie, z którymi tyle lat pracowałem, okazują się skorumpowanymi sukinsynami? Wiesz, jak mnie ściska gdzieś w środku, gdy dowiaduję się, że ukrywają działającego na zlecenie mafii zabójcę, który jest policjantem? Wiesz, jaki to jest poziom bagna? Dla mnie nie do przyjęcia. Ja zawsze byłem uczciwy, co wieczór mogę sobie bez wyrzutów sumienia spojrzeć w twarz.”
„Dziewięć” to bardzo dobry wrocławski kryminał. Książka godna polecenia dla osób lubiących czytać polskie powieści sensacyjne. Warto jeszcze wspomnieć o zakończeniu książki, w którym jest zaproszenie dla czytelnika do kolejnej części cyklu „Wściekłe psy”. Zapowiada się bardzo interesująco, ale na kolejną książkę Mieczysława Gorzki musimy jeszcze poczekać cyt.:”
Po kolejnych kilkunastu minutach prokurator zatelefonował do Zakrzewskiego. Czekał tylko dwa sygnały i w słuchawce rozległ się męski, mocny głos:
– Zakrzewski z tej strony.
Nie wiadomo dlaczego prokurator już po kilku zdaniach zamienionych z nieznajomym policjantem z Wrocławia nieoczekiwanie poczuł do niego sympatię.
– Nie mogę do was przyjechać – mówił nadkomisarz. – Oficjalnie jestem zawieszony. Trwa postępowanie.
– A co się stało? – W głosie prokuratora pojawiło się szczere zatroskanie.
– Chciałem pobić szefa, ale niestety mi się nie udało.
Falkowski uśmiechnął się pod nosem i pomyślał o swoich kontaktach na szczytach policji.
– To się da załatwić, panie nadkomisarzu – stwierdził.
– I mam połamane ręce.
Uśmiech na twarzy prokuratora jeszcze się poszerzył.
– Bez obaw. Kupimy panu bilet na pociąg, kawę zrobimy, w razie potrzeby ktoś nakarmi pana kanapką.
Rozmówca po drugiej stronie linii też się uśmiechnął.
– Po co wam jestem potrzebny?
– Sprawa o zabójstwo. Zastrzelony został szanowany w Krakowie lekarz. Sprawca powiedział, że będzie rozmawiał tylko z panem.
– Kto to jest? – Nadkomisarz był szczerze zdziwiony.
– To taki dziwny osobnik. Można by powiedzieć, że pustelnik. Nazywa się Tadeusz Majer i podobno się znacie.
W słuchawce zapadła długa cisza. Zakrzewski oddychał ciężko, a potem zaczął kląć pod nosem. Po chwili przestał i odezwał się zdecydowanym głosem:
– Koleżanka z pracy mnie podwiezie. Będę u was za trzy godziny.”