Miłość od pierwszego wejrzenia. Do córki. I do książki o… Krysi. Gdy tylko zobaczyłam tę delikatną pastelową okładkę, po prostu przepadłam. Mała dziewczynka z zadziornymi loczkami, w kaloszach na małych stópkach, z lekko pochyloną główką, zdobywa świat. Poznaje i doświadcza. A tuż obok urocze kaczuszki. Czy książce o Krysi można się oprzeć? Absolutnie nie! A gdy odchylimy skrzydła okładki i pozwolimy im się rozwinąć, odkryjemy bogactwo. Miłości.
Na pole macierzyństwa i wychowania wkraczam małymi kroczkami. Moje baby steps to w dużej mierze intuicja, ale też książki i czerpanie z doświadczeń innych osób. Przede wszystkim to jednak moja sprawa. Moje decyzje. Może dlatego „Krysia” tak bardzo przypadła mi do gustu. To książka, którą wszyscy rodzice powinni przeczytać, ale nie jest to poradnik. Nie ma wskazówek odnośnie wychowania czy przestrzegania przed błędami. Jest miejsce na to, by nie mieć siły, by cierpliwość napięta była do granic możliwości, by czuć się samotną w macierzyństwie (czy semi-samotną, jak to precyzuje autorka). Jest też miejsce na to, by czasami nie lubić swojego dziecka, by coś nie pasowało. Ale także na ogromne pokłady miłości i akceptacji – którymi obdarzamy te maleńkie istoty. Na wspaniałość, którą w nas widzą. W końcu mama jest najpiękniejsza nawet w rozczochranych włosach – a nawet – zwłaszcza dlatego!
Spotkanie z Krysią jest cudowną przygodą. To tabula rasa. Dziecko jest wolne od uprzedzeń, nie ocenia, nie przykleja etykiet. Krysia jest odważna, bardzo elokwentna i żyje chwilą. I choć czasami ma „najgorszy dzień w życiu”, to po chwili okazuje się, że nie było tak źle, bo przecież się huśtałam i miałam mnóstwo przygód, a więc był to być może najlepszy dzień w życiu. Ta niezwykła książka cudownie przedstawia to, że od dziecka możemy się naprawdę dużo nauczyć. Wystarczy tylko słuchać. Krysia doskonale wie, że w życiu „nie trzeba nic kupować, tylko chodzić bosymi stopami po trawie i wywoływać zdjęcia”. Ceni sobie dobre „przytulnięcie” i nie zacznie jeść posiłku bez życzenia „smacznego”. Woli tańczyć hip hop, a nie balet. Za zebrane pieniążki planuje kupić sobie samochód, taki, jak mają chłopcy, bo przecież nie ma w tym nic złego. A bratu pozwoli bawić się swoimi lalkami. Jak jej nie kochać? Krysia jest po prostu cudowna!
Może być bardzo bolesne. Sama pamiętam, jak wróciłam do domu z płaczem, bo zakonnica powiedziała nam w przedszkolu, że Mikołaj nie istnieje. Wszystkie dzieci wyły. Krysię spotyka coś jeszcze straszniejszego. Mama się z nią bawi, farbują wspólnie włosy bibułą, bo są wakacje i można sobie pozwolić na trochę luzu. Wygląda jak kucyk, ma kolorową kitkę. Czuje się wspaniale, bajkowo, cudownie. Lecz oto nagle, gdy mama zabiera ją do domu, okazuje się, że już nie ma na jej twarzy nawet śladu wcześniejszej radości i ekscytacji. Dziewczynka chce zmyć farbę. W końcu „Jezus kocha mnie taką, jaka jestem”, nie powinnam się upiększać. Dramat. Nie można oczywiście dziecka uchronić przed wszystkimi negatywnymi sytuacjami, ale warto się zastanowić, jak z maluchem rozmawiać, by pokazać, że jednak kolorowe włosy to nic złego. A dziewczynki mogą tańczyć hip hop i bawić się samochodami.