Wybraniec to w wielu wierzeniach osoba bliska Bogu, która ma przynieść rozwiązanie najgorszego problemu lub zapobiec rozprzestrzenianiu się zła. Przyznam, że długi czas zastanawiałam się dlaczego Marie Lu wybrała właśnie taki tytuł dla drugiego tomu swojej debiutanckiej trylogii noszącej tytuł Legenda. No i oczywiście jest jeszcze pytanie, kto jest tym Wybrańcem. Pewnie każdy z nas ma swoje typy, ale wierzcie mi, nic nie jest takie proste jak się wydaje.
June i Day żyją! Ale to jeszcze nie koniec ich gehenny. Teraz podążają za Patriotami do Las Vegas. Chcą się do nich przyłączyć, aby mieć możliwość uratowania młodszego brata chłopaka – Edena. W międzyczasie okazuje się, że Elektor Primo zmarł, a władzę w Republice przyjmuje jego syn – Anden. Dowódca Patriotów, właśnie w takim stanie rzeczy widzi szansę na rozpętanie rewolucji. Chce aby June i Day pomogli w zgładzeniu nowego Elektora. Jednak czy aby na pewno jest on tym wrogiem, którego powinni się obawiać? Po której stronie staną?
Przyznaję, na samym początku dopadło mnie wrażenie, iż cała fabuła Wybrańca będzie do bólu przewidywalna. Ten fakt jeszcze bardziej się „we mnie zasiedział” w momencie gdy okazało się, że autorka wprowadziła do swojej historii, jeden z najbanalniejszych motywów jakie ostatnimi czasy spotyka się w co drugiej książce młodzieżowej. Pewnie większość z Was już się domyśla o co mi chodzi… Tak, właśnie o trójkąt miłosny. Takiego minusa nie zmaże nawet fakt, iż tym razem role zostały odwrócone – o serce Daya walczy June oraz Tess. Według mnie jest to zupełnie zbędny element, ale jak wiadomo, książki młodzieżowe rządzą się własnymi prawami. Jak dla mnie jest to zupełnie zbędny element, przecież wystarczyłoby troszkę bardziej urozmaicić i rozciągnąć w czasie wątek z „rodzącym się” uczuciem pomiędzy dwójką głównych bohaterów. Na szczęście jest to jedyny minus jaki posiada ta powieść.
Co do przewidywalności, to bardzo szybko została wyprowadzona z tego błędnego myślenia. Wierzcie mi, w tej książce nic nie jest takie na jakie wygląda. Marie Lu zaskakuje na każdym kroku i to do tego stopnia, że nie można być pewnym co nas jeszcze czeka. Dodatkowo, doskonale wie jak stopniować napięcie, przez co (z czego nie zdawałam sobie sprawy, dopiero mąż mnie uświadomił) w wielu momentach gdy akcja nabierała „rumieńców”, dosłownie wstrzymywałam oddech.
Jeszcze kończąc mój wyrywkowy wywód odnośnie samej fabuły. Autorka wreszcie przybliżyła dlaczego bohaterom tej historii przyszło żyć w takich, a nie innych czasach. Być może dla wielu te informacje będą dosyć szczątkowe, ale dla mnie są naprawdę fascynujące i ciekawa. Może głównie dlatego, że są do bólu realne i tym samym, przerażające. Bo jak sami wiemy, człowiek znany jest przede wszystkim ze swojego zamiłowania do autodestrukcji, w wyniku której cierpi na tym niestety także nasza planeta.
No dobra, na wymieniałam się plusów, a nawet i minusik się znalazł, ale to wszystko i tak jest niczym w porównaniu z zakończeniem jakie zaserwowała nam p. Lu. Po prostu zwala z nóg. Jak tylko przeczytałam ostatnie zdanie to myślałam, że mnie „cholera trafi”. Jak można zostawić w takiej niepewności i z tak rozbudzoną ciekawością. No jak? Tym bardziej, że nie wiadomo ile przyjdzie czekać na ostatni tom.
Podsumowując. Legenda. Wybraniec to jak najbardziej godna kontynuacja. Polecam każdemu kto zna już pierwszy tom, a tych którzy nie mieli jeszcze tej przyjemności, zachęcam do jak najszybszego nadrobienia zaległości.