Chciałoby się napisać, że tytuł mówi wszystko, ale to nieprawda. To książka mówi wszystko, a tytuł tylko sygnalizuje. Nie, książka też nie mówi wszystkiego, bo jest za krótka, a jej autor to taktowny, kulturalny człowiek, który nie daje się ponieść i nie pozwala sobie na dosadność czy przesadę. A mógłby.
Autor postawił prostą tezę, którą swoją opowieścią strona po stronie udowadnia. Nie musi się starać, to wynika wprost z jego osobistej historii. Tak właściwie to nawet nie teza, to wniosek. Wniosek życia. Wniosek z własnego życia wyciągnięty. Kościół Rzymskokatolicki to nie dom boży, to po prostu korporacja, a raczej Korporacja. Wielką literą, bo trzeba jej oddać, co cesarskie korporacyjne – jest świetnie zorganizowana i znakomicie funkcjonująca, trwająca … Doskonaliła się przez wieki.
Korporacja KRK rozwijała się przez siedemnaście stuleci i uczyła się na błędach, dziś jest więc najlepiej funkcjonującą ze wszystkich światowych korporacji, ma największy zasięg, najlepsze kanały dystrybucyjne i największą niezależność. Poza tym jest bezkonkurencyjna ze względu na produkt, przedstawia się przy tym jako jedyny dostarczyciel produktu w formie czystej i bez domieszek, najlepiej na świecie dopracowanego. Nie ma zatem sobie równych.
Po przeczytaniu tej książki korporacyjność KRK wydaje się oczywistością. Wystarczy uwolnić się od tkwiących w każdym zapewne katoliku, wpojonych w dzieciństwie mniemań, dymu kadzidła, jak pisze autor. Krok do tyłu i wyraźnie widać, że w tym kościele boga nie ma, że to zrzeszenie alfonsów kupczących nieistniejącą dziewicą. Jak banki, które sprzedają „produkty”, choć niczego nie produkują, a klient żadnego produktu nie dostaje. Kościelne oszustwo jest nieco podobne w formie, tylko lepsze i większe, bardziej wyrafinowane, lepiej zakamuflowane. Należy nazwać rzeczy po imieniu. Lichwa to lichwa, burdel to burdel, a kościół to korporacja. Właśnie to miałem na myśli, pisząc na początku, że autor „nie pozwala sobie na dosadność czy przesadę”. Ja sobie pozwalam, bo mogę i chcę, jemu nie wypada i mogłoby obniżyć wiarygodność.
Podtytuł książki to „Wyznania księdza” i tak po prawdzie to jest równie ważny, jak tytuł. Korporacyjność kościoła jest bowiem przedstawiona poprzez historię życia autora. Katolika, ministranta, mnicha, księdza, katechety, kościelnego prawnika, nauczyciela, wreszcie męża i ojca. I zapewne te trzy ostatnie role społeczne są powodem tego, że Piotr Babiński to pseudonim. Łatwo sobie wyobrazić ostracyzm, którego tak on sam, jak i jego rodzina by doświadczyli, gdyby wszyscy wokół dowiedzieli się, kto zacz. O wykluczeniu, które go spotkało po odejściu z korporacji, ledwie napomyka, bo, jak przystało na prawnika, potrafi się trzymać zasadniczej kwestii. To trudna historia. Trudna do opowiedzenia przy zachowaniu dystansu, bardzo osobista, bardzo szczera. Dlatego to nie opowieść, to wyznanie. Nie spodziewajcie się jednak historyjek o księżach łapiących ministranta za kolanko, czy gwałcących zakonnice. Spodziewajcie się jednak nieukrywanego wewnętrznego rozdarcia, wyznań o błądzeniu, o dylematach moralnych, prostych, ludzkich rozterek, walki uczciwości z lojalnością, księdza z człowiekiem. Świetnie się to czyta, bo jest prawdziwe, wiarygodne. Godne wiary? Cóż za ironia. A może nie, bo autor wiary nie utracił. Nie wiem, jakim cudem. Cudem – ot, jak to nie można się uwolnić od wdrukowanych wzorców kulturowo-językowych. Choć może zabrzmi to jak teoria spiskowa, to owszem, to też dzieło Korporacji. Przez wieki zawłaszczania jak największych obszarów życia, korporacja jest i pozostanie obecna także w języku.
Mam nadzieję, że to nie będzie jedyna książka przez Piotra Babińskiego napisana. A wydaje się, że jest taka możliwość, bo autor w którymś miejscu napomknął o tym, że temat zakonnic wart jest osobnej książki. „Korporację” czytało się świetnie. Sensownie i klarownie skonstruowana – jak na prawnika przystało, napisana ładnym, przystępnym językiem, co prawnikowi zupełnie nie przystoi, ale czytelnikowi musi odpowiadać. Nie ma w niej (poza cytatami oczywiście) ani odrobiny kościelnego bełkotu. Jak mu się to udało po tylu latach spędzonych w korporacji? Panie Piotrze, podziwiam, acz czuję niedosyt. Kiedy kolejna książka?
Każda z nich to inne spojrzenie na KRK, ale wszystkie pasują do siebie, uzupełniają, tworzą pełniejszy, choć ciągle niepełny, obraz tej bezwzględnej, zakłamanej instytucji. Śmiało – szable książki w dłoń, okulary na nos!
Egzemplarz książki dostałem do przeczytania i zrecenzowania od Wydawnictwa Krytyki Politycznej, za co bardzo dziękuję. To była przyjemność od pierwszej do ostatniej strony.