Ale w złym znaczeniu tego słowa.
,,Kroniki opętanej'' są książką specyficzną. I na pewno nie są tym, czego oczekiwałam. Bo widzicie, ja faktycznie liczyłam na ten ,,odważny thriller obyczajowy'' i na ,,wstrząsającą historię''. Tymczasem otrzymałam opowieść zupełnie niewiarygodną.
Ale przejdźmy do rzeczy: Marta dorasta i żyje w szczęśliwym domu. Ma kochających rodziców, fajną młodszą siostrzyczkę i do pełni sielankowego obrazu brakuje tylko ganiającego po ogródku biszkoptowego golden retrievera.
Wszystko pęka – niczym bańka mydlana – kiedy matka Marty umiera. Wtedy na scenę wkraczają patologicznie religijni krewni ze strony ojca.
Wujek i babcia przejmują kontrolę nad życiem nastolatki – czemu? Ano, dlatego, że jej ojciec okazuje się być alkoholikiem.
I do tego momentu historia jest jeszcze wiarygodna.
Marta na jakiś czas trafia do szpitala psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży. I nie ma tam ani jednej dobrej duszy. Wszyscy - sanitariusze, ordynatorka, lekarze - to źli zwyrodnialcy znęcający się nad podopiecznymi.
No ale, myślę sobie, patologie się zdarzają, prawda?
Jak już wspomniałam, ,,nowa'' rodzina dziewczyny jest niemożliwie wręcz religijna. W domu cały czas lecą audycje jedynego i słusznego radia, babcia przesyła Ojcu Dyrektorowi pieniążki na zbożne cele, wujek-maminsynek naciera mamusi skronie święconą wodą z Lichenia, żeby głowa przestała ją boleć, z szafki uśmiechają się popiersia świętych, wszędzie wiszą religijne obrazy, a wspólne odmówienie różańca jest bardzo atrakcyjną formą spędzania wolnego czasu. Nie wspominając o odwiedzinach księdza Marka, pana egzorcysty, który pewnego dnia stwierdza, że Marta jest opętana. Bo jest lesbijką. I tylko sesje na plebanii, odosobnienie i post mogą z niej zrobić normalnego człowieka.
I takie rzeczy się pewnie zdarzają.
Ale przegięciem było dla mnie kreowanie również wujka na psychopatę – bo wiecie, normalni ludzie nie podają swoim bratanicom środków psychotropowych i zastrzyków po to, żeby je ubezwłasnowolnić w sądzie, żeby móc je dalej poddawać egzorcyzmom, bo są przekonani, że sam Szef Szatan wypełznął z piekieł, żeby ją opętać.
Normalni ludzie nie zapisują swojej krewnej do znajomego psychiatry po to, żeby zrobił z niej niewiarygodną wariatkę i nie robią wszystkiego, żeby odwiedzająca dom kuratorka z MOPS-u doszła do wniosku, że z dziewczyną nie ma kontaktu.
No po prostu nie.
Marta, a jakżeby inaczej, ląduje też w prowadzonym przez zakonnice ośrodku terapii konwersyjnej, gdzie opiekun (oczywiście zabawiający się w wolnych chwilach ze swoimi podopiecznymi płci męskiej) za pomocą pytań o masturbację próbuje zmienić jej orientację seksualną.
Całość kończy się, rzecz jasna, fiaskiem.
Ale, jak wiemy, takie rzeczy też się zdarzają. To znaczy, są ludzie, którzy z jakiegoś powodu wierzą w to, że modlitwa sprawi, że staną się heteroseksualni.
Ksiądz Marek to w ogóle osobny temat – bardzo kręci go egzorcyzmowanie Marty. A im bardziej brutalne się okazuje, tym lepiej. Jego pomocnicy, wszyscy bez wyjątku (no, może Rudzik wydaje się najmniej szkodliwy, trzeba oddać mu sprawiedliwość) okazują się być niezłymi szumowinami i zwyrodnialcami.
Ale prym wiedzie jednak ksiądz Marek. Człowiek, który lubi ponagrywać spowiedzi swoich pomocników, w ramach pokuty wyznacza im biczowanie (ale do krwi! Do krwi!) i sam też lubi się wychłostać.
A poza tym zupełnie nie przeszkadza mu, że Brodacz podczas egzorcyzmów obłapia potencjalnie opętaną nastolatkę. Przynajmniej dopóki się z tego spowiada.
Czy wspomniałam już o małej salce tortur w piwnicy na plebanii?
Problemem ,,Kronik opętanej'' było to, że autor chciał za dużo i na raz. Gdyby to była historia tylko o nastolatce, która wylądowała na oddziale psychiatrycznym po śmierci matki i po tym, jak jej ojciec się rozpił; albo tylko o konflikcie między młodą wyzwoloną lesbijką i ultrareligijnymi krewnymi; albo gdyby to była historia tylko o egzorcyzmach widzianych oczami egzorcyzmowanej; albo tylko historia o terapii konwersyjnej, to byłaby to książka o niebo lepsza. Przede wszystkim - byłaby wiarygodna.
Bo tak, to Marcie możemy przez jakiś czas współczuć, przez jakiś czas będzie nas przerażać to, co ją spotyka, ale potem będziemy czuć już tylko zmęczenie i pewną irytację, gdy odkryjemy, że wszyscy dookoła są źli. Zła jest babcia, zły jest wujek, zły jest ksiądz Marek i ludzie w szpitalach są źli, wszyscy chcą krzywdy nastolatki i jej siostry, nawet dziewczyna Marty okazuje się niewierna.
Takie nagromadzenie problemów i negatywnych cech u antagonistów sprawia, że to, co w założeniu miało być poruszeniem poważnego tematu i skłonieniem czytelnika do refleksji przybiera formę prawdziwie wynaturzoną i groteskową.