W czasach kiedy jesteśmy znużeni natłokiem ciągle to powstających i coraz bardziej wymyślnych książek o wampirach, Marie Phillips postanowiła zabrać się za nieco inny, bardziej świeższy temat. Za olimpijskich bogów. Jednak, żeby było bardziej zabawnie i ciekawie postanowiła napisać powieść satyryczną i sarkastyczną, błyskotliwą wariacje na znany, acz nie przechodzony temat. I tak oto Apollin, bóg Słońca zdaje się być egoistycznym, aroganckim playboyem, nie tylko wśród kobiet; bogini piękna Afrodyta to zboczona, niewyżyta seksualnie panna lekkich obyczajów zdradzająca męża z kim popadnie; Artemida jest cnotliwą (w końcu zaprzysięgła życ w cnocie podobnie jak Atena) oraz bardzo wojowniczą boginią łowów, która jednak łamie wszelkie przepisy zakazu polowań; Eros (znany szerzej pod imieniem Amor bądź Kupidyn) czci śmiertelnika Jezusa, a Atena zdaje się być pseudointelektualistką, noszącą okulary jedynie po to by wyglądać mądrzej i celowo mówiącej gargantuicznymi słowami, tak, że nikt jej nie rozumie. Pominę już dee jaya Dionizosa popadającego w alkoholizm, opętanegą żądzą wiecznej wojny Aresa (gdyby rządził pewnie zapisałby się w historii jako jeden z wojennych tyranów- dyktatorów tuż przy Stalinie i Hitlerze), czy oglądającego całe życie tv dziadka Zeusa. Autorka książki w zabawny i jasny sposób karykaturuje greckich bogów, ich zalety i przywileje wyolbrzymiając do wad ludzkich, jakże częstych wśród naszego gatunku. Jakby tego było mało Philips zręcznie doprowadza do zderzenia tych dwóch odrębnych kultur za sprawą jednej małej zemsty i jednej małej śmiertelniczki zabierając nas przy tym do świata rządzonego przez Hadesa Podziemia.. Ale więcej nic nie napiszę.
Z całym szacunkiem mogę polecić tą jakże lekką, świeżą i zabawną powieść Marie Phillips o niegrzecznych bogach.