„Bóg niczym pająk prządł swoją sieć dobra, mocując nici do czarnych trzpieni życia”.
Od wydania „W ofierze Molochowi” – poprzedniego tomu cyklu minęło dziesięć lat. Zaczynając czytać „Niegodziwość…” miałam wątpliwości, jak to będzie po tak długim czasie ponownie wejść w życie bohaterów. Obawiałam się, że takie odległe w czasie powroty mogą nie być korzystne dla cyklu powieściowego, pamięć ludzka jest zawodna i im więcej czasu mija, tym trudniej pamiętać fabułę poprzednich tomów, nie mówiąc już o szczegółach. Plusem był fakt, że wątki kryminalne w poszczególnych tomach stanowiły sprawą zamkniętą i nie były przeciągane do kolejnych części. Najbardziej bałam się tła społeczno-obyczajowego, które stanowi ciągłość w cyklu. Autorka jednak subtelnie, w pojedynczych zdaniach wplatała wyjaśnienie najważniejszych kwestii, co znacząco odświeża pamięć. Dzięki temu bardzo szybko wniknęłam w fabułę i poczułam, jakbym bohaterów znała od lat.
Widać, że w tym tomie autorka postanowiła tak rozegrać sprawy, żeby ostatecznie zakończyć cykl. Tym samym stworzyła niezwykle epicką, barwną i napisaną z ogromnym rozmachem opowieść. Powiedziałabym, że to monumentalne dzieło z przepięknym tłem społeczno-obyczajowym, oddające ducha małego, przemysłowego miasta, ukrytego głęboko na północy Szwecji. Cudowne, zasypane śniegiem tereny Norrlandi, specyficzna aura srogiej zimy trzymającej nawet do czerwca, niespieszny sposób narracji połączony z nostalgicznymi stanami emocjonalnymi bohaterów i ciekawe (choć czasami ciut przydługie, np. te dotyczące boksu) wątki poboczne złożyły się na niepowtarzalną atmosferę i mocno szwedzki klimat tej powieści. Pośród tego wszystkiego rozgrywa się oczywiście wątek kryminalny – kolejne żmudne śledztwo Rebeki Martinsson, tym razem osnute wokół wydarzeń, które rozegrały w latach 60. i 70.
Można by się zastanowić, czy aby na pewno jest to kryminał, bo mam wrażenie, że akurat w tym tomie nie ten wątek dominuje, ale w kontekście całości mi to nie przeszkadzało.
Podsumowując: takie powieści czytać uwielbiam. Rewelacyjne to było i nawet kilka minusów nie przysłoniło mi odbioru książki i zupełnie nie miało wpływu na jej ocenę. Pewnie, w odniesieniu do świetnej całości, bym o nich nie napisała, ale ponieważ wyjątkowo mnie uwierały, to wspominam o nich poniżej:
– słowo „tato” w mianowniku… - wiem, że to poprawna forma, na równi z „tata”, ale w moim odczuciu brzmi ona niezwykle irytująco, infantylnie i nadaje przesadnej i niepotrzebnej ckliwości. „Tato”, w wołaczu, to rozumiem, w mianowniku kompletnie nie. Najgorsze, że w tym tekście to słowo jest wręcz nadużywane: mój tato, czy tato, tato był, tato robił, tato mówił, itp. Za każdym razem widząc tę formę zapisu dostawałam bolesnych skurczów żołądka…
– porównanie kobiety, która urodziła pięcioro dzieci do krasuli… – okropne i z mojej perspektywy odzierające wielodzietne matki z godności…
– relacja Börjego i Ranghild – nie mam nic przeciwko uczuciu w dojrzałym wieku, kompletnie, kompletnie nic! Nawet szczerze kibicuję seniorom, którzy przeżywają swoje miłości, ale rozwijająca się relacja Börjego i Ranghild, jak dla mnie, wystarczyłoby, gdyby była zamknięta w sferze mentalnej i psychicznej. Oni naprawdę pięknie przeżywają to rodzące się między nimi uczucie: czule, troskliwie, z jakimś takim pietyzmem, ale zaraz potem dostajemy np. opis erotycznego snu Ranghild zakończonego, że tak powiem, happy-endem, lub też szczegółowy opis fizjonomii zakochanych wraz z ich seksualnymi możliwościami. Nie mam nic przeciwko scenom erotycznym, nawet tym pikantnym, nie przeszkadzają mi, nie gorszą mnie, a nawet lubię odwagę, z jaką autorzy/autorki o tym piszą, ale jest chyba jakaś granica wieku, kiedy nie powinno się zbytnio zagłębiać w zagadnienie. Nie mam nic przeciwko samemu uczuciu miedzy seniorami, ale szczegóły ich alkowy naprawdę powinny pozostać tylko ich sprawą…
– moja poczucie estetyki razi też fakt, kiedy starsza kobieta siada na kolanach starszemu mężczyźnie w czasie, kiedy on załatwia potrzebę fizjologiczną. Czy takie zdania w ogóle mają sens, żeby ukazać potrzebę cielesności między ludźmi? Zwłaszcza, kiedy niemal obok pojawiają się tak pięknie brzmiące frazy, jak ta zacytowana przeze mnie na początku…
„Śmierć jest kresem życia dla tego, kto zmarł. Ale dla pozostałych zaczyna się nowy rozdział”.