Nie ma par idealnych, choć niektóre mogą nam się początkowo takimi wydawać. Wszystko, co złe między dwojgiem ludzi tworzących związek ukryte jest gdzieś pod fałszywym uśmiechem, maskującym codzienne troski. Nie inaczej jest w przypadku Simona i Daisy. Otaczającym ich ludziom wydawało się, że do pełni szczęścia tej idealnej pary brakuje tylko dziecka. Gdy więc po wielu próbach narodziła się Millie, powinni być już w pełni szczęśliwi, czyż nie?
Ale tak nie jest. I ukrywanie tego przed sobą samą w niczym Daisy nie pomoże. Simon pije coraz więcej, a początkowe próby wytłumaczenia go we własnych oczach coraz częściej spalają na panewce. Najgorsze, że świadkami jego pijackich ekscesów coraz częściej są ich bliscy. Simon ma z kolei dobry powód (w jego mniemaniu) by nurzać się w alkoholu- niepewność, czy ich córeczka jest na pewno jego dzieckiem.
A potem dochodzi do tragedii, która przekreśla wszystko. Ale... może te wszystkie kłody, jakie napotkali na swej drodze, pomogą im wybudować jeszcze mocniejszy fundament?
Byłam ciekawa, jakie tajemnice może mieć tak idealna na pierwszy rzut oka para. Nie oszukujmy się, w literaturze coraz więcej historii opiera się właśnie na niedopowiedzeniach i tylko od autora/ autorki zależy, w jakie ubierze je słowa, by przyciągnąć do siebie czytelnika. Tym razem było... cóż, dziwnie.
Daisy przymyka oko na alkoholizm męża, choć czuje się coraz bardziej zawstydzona w towarzystwie. Simon bowiem nie ma żadnych hamulców, a gdy widzi darmowy alkohol, nie powstrzymuje się- sam zresztą twierdzi, że picie to najlepsze, co mogło go w życiu spotkać. On po prostu to... kocha. Chyba nawet bardziej niż swoją rodzinę. Jestem szczerze zdumiona, ile Daisy musiała przy jego boku znieść. To nie tylko wstyd za jego zachowanie, ale również liczne przykre słowa kierowane w jej stronę, jak również przymus obmywania Simona z wymiotów, zaciąganie go siłą do łóżka; nieco demotywujące zadanie dla kobiety, która przecież kiedyś była w nim mocno zakochana. A wszystko zaczyna się od badań na płodność Simona... i tej jednej wiadomości od lekarza, która burzy jego dotychczas w miarę poukładany świat. Później mężczyzna spada już na łeb, na szyję.
Ta rodzina ma wiele problemów i całe szczęście, że Millie jest zbyt mała, by zrozumieć z nich cokolwiek. To dramat obyczajowy, w którym uzależnienie stawiane jest na pierwszym miejscu, a my możemy przyglądać się tej degradacji istoty ludzkiej ze współczuciem. Miałam wrażenie, że próby walki podejmowane przez Daisy są bezcelowe- bo jak odciągniesz nałogowca od tego, co kocha? Kogoś, kto nie chce, by wyrwano go ze szponów alkoholu?
Ten jeden wieczór staje się kropką, kończącą zdanie o tej rodzinie.
Szczerze powiedziawszy, nie tylko Simon jest tu słabą jednostką- Daisy również, co tylko podkreślają jej dalsze losy. Bezwolna, idąca z prądem, nie sprzeciwiająca się niczemu. Choć skupia całą swoją uwagę na córce, tak naprawdę chyba nie wie, co jest dla jej dziecka dobre. Poddaje się temu, co przynosi jej los. Nie walczy. No dobrze, może i podejmuje coś na kształt walki, aczkolwiek wtedy na scenie ponownie pojawia się Simon i to na nim opiera swoje dobro. Zawsze myślałam, że nawet najsłabsza psychicznie kobieta w obronie dobra swego dziecka zrobi wszystko- w przypadku Daisy zajęło jej to trochę dłużej.
Cóż mogę rzec? Do połowy książka się ciągnęła, głównie odczuwałam irytację względem ekscesów Simona i zastanawiałam się, jak można żyć z takim człowiekiem. Później akcja ruszyła z kopyta, nagle zaczęło się dziać kilka rzeczy na raz. Zakończenie zupełnie zbiło mnie z tropu, zapewne przez wzgląd na to, że było zupełnie... fantastyczne. I nie chodzi mi o to, że aż tak dobre; po prostu w życiu nie wpadłabym na pomysł, że autorka poprowadzi akcję w ten sposób.
Klamstwa, wszędzie kłamstwa nie wybija się specjalnie na tle poprzedników, acz nie jesto to też książka beznadziejna. Dobre czytadło na zimowe, długie wieczory.
Książkę znajdziecie u wydawnictwa Kobiece :)