Śląsk – wysokie, obdrapane bloki i wiecznie przyprószone smogiem niekoniecznie błękitne niebo. Nie, nie jestem Ślązaczką, chociaż na Śląsku mieszkam od urodzenia. Jestem Zagłębianką, bo mieszkam za tak zwaną granicą. W Katowicach jestem prawie codziennie od czterech lat. Tam studiuję i tam uprawiam intensywne biegi przez ulice z naręczem książek. Nic więc dziwnego, że kiedy przeczytałam pierwsze zdanie książki Wojasza, które brzmiało: „W pierwszej połowie lat pięćdziesiątych Katowice, jak większość dużych miast w Polsce, były całkowicie rozkopane*” uśmiechnęłam się. Dlaczego? Bo Katowice chcąc nie chcąc to wiecznie rozkopane miasto i obecnie również świeci kopcami ziemi, więc sytuacja nie zmieniła się od lat pięćdziesiątych. To jedno zdanie obiecywało mi wiele, a ja skutecznie sobie owo ‘wiele’ wyimaginowałam i oczywiście przekombinowałam, bo książka z każdą stroną budziła we mnie straszliwy niesmak.
Na dobrą sprawę nie mam pojęcia jak mam zacząć pisać tę recenzję. Rzadko mi się to zdarza, ale naprawdę nie wiem. „Niebieski ptak” to wspomnienia rzeczonego Piotra Wojasza, cinkciarza, którego lata młodości przypadły na czasy PRL-u, a co za tym idzie na czasy wszelkiego rodzaju podejrzanych interesów i kombinatorstwa stosowanego, które ma jeszcze swoje zastosowanie w życiu studenckim. Główny bohater jako dziecko nie miał lekko. Jego ojciec był dyrektorem oraz alkoholikiem, dziadek handlował czym się dało i uprawiał prywatę, a matka jak to matka tamtych czasów – znosiła wszystko z godnością i pokorą. Mimo nie zawsze idealnej atmosfery w domu dzieciństwo bohatera było wypełnione psikusami, fascynacją piłką nożną i beztroską. Inaczej sprawy się miały z okresem dojrzewania. Wiadomo jak się jest nastolatkiem to trzeba ‘jakoś’ wyglądać. To ‘jakoś’ w wersji lat sześćdziesiątych to: falująca grzywka, spodnie-dzwony, czarne golfy oraz oryginalne buty zwane „beatlesówkami”. Oczywiście, rodziny Wojasza nie było stać na oryginalne ‘marki’, więc chłopak kombinował jak mógł i nie powiem, pomysły miał przednie. Tak, do momentu opisów owego kombinatorswa z lat młodzieńczych książka mnie bawiła i naprawdę czułam się tak, jakbym tkwiła w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, jednak gdy autor zaczął pisać o swojej pierwszej poważnej miłości, która okazała się nimfomanką w „Niebieskim ptaku” zaczęło coś skutecznie zgrzytać. Pomyślałam sobie: „Cóż, miał chłopak pecha. Może później będzie lepiej”, ale, ku mojemu zaskoczeniu większość wybranek Piotra miało w sobie coś z pierwszej nimfomanki, a sam Piotr uzależnił się od seksu i to tak skutecznie, że jego życie stało się wielkim stosunkiem płciowym z rzeszą spragnionych czułości (jednorazowej) kobiet. Piotr jako mistrz w kombinowaniu chciał prowadzić życie łatwe, lekkie i przyjemne, więc zamiast iść do uczciwej pracy jak większość społeczeństwa on wybrał środowisko cinkciarzy oraz prostytutek. Poczucie moralności autora „Niebieskiego ptaka” równa się zero.
Czytając o kolejnych podbojach miłosnych oraz coraz to nowszych i ciemnych interesach czy też absurdalnych pomysłach miałam dość wspomnień Wojasza. Z ulgą odłożyłam książkę na półkę po przeczytaniu (z ledwością) ostatniego rozdziału. Pierwszy raz w życiu spotkałam się z książką w której nie ma za grosz moralności czy też honoru. Mimo tego, że opisane we wspomnieniach przygody Wojasza mogą niektórych mocno zgorszyć (tak jak mnie) to książka, ku mojemu zdziwieniu, jest napisana barwnym, lekkim językiem, a treść aż kipi od najrozmaitszych symboli PRL-u, które teraz można oglądać tylko w starych, dobrych polskich serialach, które uwielbiam. Akcja pozbawiona jest zbędnych dłużyzn, jednak rozwiązłość autora i jego bogate życie seksualne skutecznie zepsuły mi przyjemność czytania.
Nie mam pojęcia komu mogłabym polecić „Niebieskiego ptaka”, więc wybór zostawiam wam. Może wam powieść Wojasza przypadnie do gustu i znajdziecie w niej coś, co was zachwyci, zaciekawi czy zaskoczy, mnie powieść skutecznie zniesmaczyła i raczej po raz drugi po nią nie sięgnę.