Zauważałam, że ostatnio wracam do powieści, które kiedyś zaczęłam czytać, ale po kilku stronach zniechęcałam się i odkładałam daną powieść na półkę, a potem oddawałam do biblioteki. Tym razem padło na „Niebieski płomień na koszmary”, który wypożyczyłam kilka lat temu jako nastolatka. Wtedy powieść zniechęciła mnie już po kilku pierwszych stronach. Akcja była w nich chaotyczna i poplątana, a główna bohaterka o beznadziejnym imieniu zwyczajnie zsikała się w łóżku.
Kiedy w zeszłym tygodniu poszłam do biblioteki, żeby zrobić sobie zapas powieści na święta byłam tak rozczarowana brakiem ciekawych książek, że gdy zauważyłam „Niebieski płomień…” bez zastanowienia zdjęłam go z półki i zaniosłam do biurka bibliotekarki. Za powieść zabrałam się wieczorem i w nieprzyjemny sposób przypomniałam sobie, dlaczego jako piętnastoletnia dziewczyna tak szybko zrezygnowałam z tej pozycji, jednak książki nie
odłożyłam. Postanowiłam dalej brnąć w przygody nastoletniej wiedźmy.
Pierwsze rozdziały przełykałam z trudem, bo żaden z bohaterów mi się nie spodobał. Sikająca w łóżko Stacey, zarozumiała zbyt piękna i pewna siebie Drea, przygłupia i szalona Amber, jej dziwny chłopak P.J., mięśniak Chad, kręcący z dwiema dziewczynami i tajemniczy Donovan – za dużo beznadziejnych typów na raz i za dużo wyrazu ‘suka’, którym obrzucały się zapamiętale dwie bohaterki.
Mimo beznadziejnej ‘obsady’ powieść zaczęła mnie wciągać. Dlaczego? Zaczynała przypominać horror z tajemnicą i chorym psychicznie prześladowcą, który za cel obrał sobie, jakżeby inaczej, prześliczną Dreę. Stacey stawia sobie za cel ochronę przyjaciółki (osobiście, nienawidziłabym Dreę za te jej głupie komentarze) w szczególny sposób, a mianowicie za pomocą czarów. Dzięki pomocy ‘księgi zaklęć’ wyczarowuje coraz to nowe sposoby, które mają ochraniać dziewczynę, a jednocześnie stara się odkryć, kto stoi za głuchymi telefonami.
Sytuacja staje się poważna, gdy pyskata Drea zaczyna otrzymywać drobne upominki od psychicznie chorego ‘cichego wielbiciela’, a Stacey coraz częściej prześladują koszmary, które kończą się mokrym prześcieradłem. Dziewczyny z pomocą papli i idiotki Amber robią wszystko, żeby uchronić przyjaciółkę przed spotkaniem z tajemniczym nieznajomym.
Autorka pozytywnie zaskoczyła mnie dozowaniem napięcia, czego nie spodziewałam się z racji chaotycznego początku. Książka przepełniona jest magią, która wypływa spomiędzy cieniutkich kartek i oczarowuje czytelnika. Niestety, Faria nie popisała się zakończeniem. Ostatni rozdział totalnie odebrał mi przyjemność czytania i skutecznie zniechęcił do przeczytania kolejnego tomu powieści. Koniec z intrygującej, mrocznej powieści przeistoczył ją w pospolite paranormalne ‘czytadełko’ kategorii B.