„Nie taki diabeł straszny, jak go malują”
Książka „Uczeń diabła” została napisana przez duńskiego pisarza Kennetha B. Andersena. Opowiada ona historię chłopca, Filipa Engell’a, który jest niesamowicie dobrym dzieckiem. Zawsze mówi prawdę, odrabia zadania domowe z wyprzedzeniem, jest miły, uczynny… Można by wymieniać w nieskończoność. Filip ma tylko jedną słabość. Nie posiada przyjaciół. I kiedy Soren, szkolny dręczyciel znęcający się nas uczniami, wybiera sobie na ofiarę właśnie Filipa, wszystko wywraca się do góry nogami.
Filip wpada pod samochód. A raczej ktoś mu w tym pomaga. Popchnięty przez Sorena chłopak umiera. Gdy Filip odzyskuje przytomność znajduje się w przedsionku piekła. Dlaczego piekła?! Przecież on nigdy nie popełnił żadnego grzechu! Moczybroda, który jako pierwszy poznaje chłopca nie potrafi odpowiedzieć mu na to pytanie. Dopiero po spotkaniu z Lucyferem Filip dowiaduje się, że ma on zostać jego następcą. Być Lucyferem drugim. Dlaczego? Cóż… Diabeł jest śmiertelnie chory. Nikt nie wie jak to jest możliwe. Przecież istoty mieszkające w piekle są nieśmiertelne! Ale jak ktoś taki jak Filip ma zostać panem piekła? Musiała zaistnieć jakaś pomyłka. Tak też się stało. Okazało się, że to nie Filip, a Soren miał umrzeć i zająć miejsce Lucyfera. Niestety nie można było tego odkręcić. Filip musiał zdać egzamin na diabła, a co za tym idzie, nauczyć się grzeszyć. Na początku oblewał wszystkie testy, jednak z czasem szło mu coraz lepiej. Co w tym wszystkim jest najlepsze? Że w byciu złym pomagała mu być wizja Satiny, jego przyjaciółki będącej dziewczyną jego największego wroga – Aziela.
Książka napisana jest bardzo prostym językiem, nie posiada zbędnych opisów, czyta się ją szybko. Jej rozdziały są krótkie, niektóre obejmują jedynie dwie kartki. Czy to plus? Może dla kogoś kto musi odłożyć książkę, a chciałby dokończyć rozdział. Czytając ją, natknęłam się na pewne zdanie, które w ogóle nie ma sensu: „Filip zauważył kota właściwie dopiero po tym, jak go zobaczył.” O co tu chodzi? Nie mam pojęcia.
Co do treści to nie mam specjalnych zarzutów. Pomysł bardzo fajny, ale czy zrealizowany na miarę możliwości? Sądzę, że można było wymyślić coś lepszego. Główny bohater jest przewidywalny, nie trudno było się domyślić jakie będą jego następne kroki. Piekło zostało ukazane w dość obrazowy sposób. Szeptacze, Kusiciele, Potępieńcy, Wargi… Postacie te są ciekawą odskocznią od wampirów i wilkołaków. Umarli, którzy wykopują własne groby, by następnie pochować się w nich żywcem? Ten pomysł bardzo mi się podobał. Podobnie jak osoby dźwigające kamienie z jednego miejsca na drugie, zapadając się w błocie. Kara dożywotnia, nie przynosząca żadnego rezultatu, ale za to bardzo męcząca.
Moją sympatię zyskał Aziel mimo swojego czarnego charakteru. Polubiłam też wspomnianego wyżej Moczybrodę, Lucyfera i jego kota - Lucyfaksa, a także Satinę. Romans (można to tak nazwać?) w powieści był bardzo delikatny. Mogliśmy dowiedzieć się, że Filip jest zakochany w Satinie, ale na większe wydarzenia nie należy oczekiwać.
Minusów ta książka ma niewiele. Polecam ją szczególnie młodszym czytelnikom. Myślę, że „Wielka wojna diabłów” zyska niemałą popularność. Na pewno przeczytam dalsze części.