W jednym z warszawskich kabaretów, przed Wielką Wojną, pojawił się Murzyn. Tak, taki prawdziwy, czarny. Choć teraz to się chyba poprawnie nazywa Afroamerykanin. Z drugiej jednak strony, jeśli czarny nie jest z Ameryki to… No, mniejsza z tym.
Czarnoskóry mieszkaniec planety Ziemia zrobił, nie wiedzieć czemu, niesamowitą furorę. Po kilku tygodniach każdy kabaret, czy inny podobny przybytek w stolicy, miał w programie Murzyna. Po kilku miesiącach Murzyni byli obecni na deskach, estradach i parkietach całej Polski, łącznie z Polską B. Gdy brakowało Murzynów naturalnych – używano szuwaksu. Proceder ten pokazany jest (szkoda, że bez wyjaśnienia) w filmie Vabank.
Do czego zmierzam? Ano, nie zachwyca mnie eksploatowanie pomysłu do bólu, wykorzystywanie tematu do obrzydzenia, wysysanie do szpiku każdego rozwiązania, które przyniosło pieniądze i sukces. Jest to oczywiście normalne, oczywiste i zrozumiałe, ale przesada w tym względzie (sztuka, literatura) jest szczególnie nużąca i irytująca.
W „Pod Mocnym Aniołem” Pilch nieco kokieteryjnie pisał o swoim uzależnieniu i terapii odwykowej. Kokieteryjnie, bo trochę tak, trochę nie, trochę to autobiografia ale nie koniecznie… Wcześniej do alkoholizmu przyznawali się tylko Amerykanie i zwykle pomagało im to w karierze. My nie mieliśmy zbyt wielu takich „występów”, ale pomysł Pilcha wypalił i… posypało się!
W tej chwili alkoholik jest obowiązkową postacią w każdym chyba tasiemcowym polskim serialu i w razie czego świetnym pomysłem dla aktora, który grania w tymże serialu ma już po dziurki w nosie.
No tak, ale jeśli alkoholizm w czystej postaci się przejadł, to może DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików – dysfunkcja, której wyjaśniać chyba nie trzeba)? Eee, nie… to dość wąski wycinek, a poza tym, kto chce się przyznawać do alkoholizmu rodziców – póki co, łatwiej do własnego. To może… od razu na głęboką wodę, żeby nikt nie ubiegł, żeby być pierwszym? DDD – to jest to! I jak szeroko!
(DDD – Dorosłe Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych. Określenie zawiera z sobie DDA, ale także wszystkie inne domy i rodziny patologiczne - narkomania, kazirodztwo, hazard, seksoholizm, przemoc i sto innych)
I tak oto dochodzimy do książki Kuczoka „Gnój” traktującej o patologicznej (dysfunkcyjnej) rodzinie z ojcem przemocowcem w roli… może nie główniej, ale znaczącej i podstawowej.
W „Gnoju” Kuczok dość kokieteryjnie, trochę tak, trochę nie, pisze o swoim, nie swoim dzieciństwie. Kokieteryjnie, bo to z jednej strony antybiografia, a z drugiej ojca przemocowca trzeba ukrywać pod pseudonimem „stary K.”…
Głównym bohaterem jest chłopiec, typowe dziecko z domu dysfunkcyjnego i jego dorastanie, z jakże typowym dla DDD brakiem umiejętności „znalezienia” się w grupie rówieśniczej. Najbardziej typowe jest to, że dziecko takie (później dorosły człowiek) jest przekonane, że ono jest w porządku, to wszystkie inne dzieci w szkole, na podwórku i w sanatorium są paskudne i wredne. Statystycznie nie wydaje się to realne, ale nie wolno zapominać, że DDD to dysfunkcja zaburzająca w sposób dość istotny ocenę realiów.
Tak, bo temat niewątpliwie bardzo ciekawy i… powiedziałbym… społecznie potrzebny. Kilka ciekawych sztuczek językowych.
Nie, bo literacko… no… książka taka sobie i przede wszystkim kalka tematu „alkoholik w rodzinie”. Sporo zupełnie nieuzasadnionych fabułą i „przedobrzonych” sztuczek językowych.
I jeszcze jedno – może niewiele normalnych rodzin w Polsce mamy, ale dzieci (dorosłe) z takich domów, mogą „Gnoju” zupełnie nie rozumieć i się przy nim potężnie nudzić.