„Jak hartował się biznes” to dosyć dziwna książka. Niby opowiada o tym, jak w latach 80. i 90. zeszłego stulecia prowadzono działalność biznesową. Jednak jest tam zdecydowanie więcej z tego, co stanowiło o upadku PRL-u – lizusostwo, pijaństwo i kombinowanie na lewo. I to coś, co mnie mocno denerwuje i sprawia, że nie tęsknię do słusznie minionych czasów.
Z drugiej jednak strony, brakuje mi jednej rzeczy – tej bliskości, tego że pomimo wszelkiego rodzaju różnic – na przykład w wykształceniu, wychowaniu czy kultury – ludzie potrafili się ze sobą integrować, rozmawiać, bawić się… Bo dziś mamy tylko swoistą segregację – każdy zadziera nosa i patrzy tylko siebie. Wiecie – kołek w d… i te sprawy.
Książkę czyta się szybko, jednak nie wszystko w niej mnie interesowało. Na przykład bardzo nie podoba mi się przedmiotowe traktowanie kobiet. „Cichodajki”, „łatwe”, „napalone”, zupełnie jakby kobieta była tylko obiektem seksualnym, nachalnym i nie reprezentującym sobą nic innego poza swoją seksualnością. A panowie to niby co? Seksu nie ma, jeśli nie ma zainteresowania i inicjatywy z dwóch stron, prawda? A może te głupie „panienki” były tak sprytne, że na siłę zaciągały „prawdziwych” mężczyzn do łóżka.
Sorry, ale takie patriarchalne teksty i przemyślenia mocno mnie drażnią. Bo jeśli nawet kobieta ma ochotę na seks, to czy jest w tym coś złego? Dlaczego facet może, brać co chce, i nikt go nie nazywa „łatwym”. Nawet nie ma takich stwierdzeń, które źle by świadczyły o męskim zapotrzebowaniu na seks. A kobieta już naznaczona jest wieloma negatywnymi epitetami…
Po drugie – przypominają mi się czasy, gdy przy „butelce” można było w tym kraju załatwić dosłownie wszystko. Jeśli czegoś brakowało – wódeczka pomagała to zdobyć. Jeśli był jakiś problem, kolegium albo sprawa karna – flaszka stanowiła remedium. Jeśli nie było pozwoleń – pół litra i po problemie.
Choć pochodzę z pokolenia przemian ustrojowych, to świetnie pamiętam jeszcze te „PRL-owskie” złote środki. Bo na wsi i w małych miasteczkach w ten sposób funkcjonowało społeczeństwo jeszcze długo po upadku socjalistycznej ojczyzny. A pili wszyscy – mężczyźni, policjanci, księża, urzędnicy, kobiety, nastolatkowie… Co więcej, spora część społeczeństwa pędziła alkohole gdzie tylko się dało. I jakoś ten świat stawał się barwniejszy…
Po trzecie – czasy późnego PRL-u to okres, gdy wielu cwaniaczków zaczęło dorabiać się ogromnych pieniędzy. Biznesy zaczynały się od znalezienia drobnych luk w prawie, i przy sporej dozie szczęścia i sprytu, można było dorobić się ogromnego majątku. Kombinatorzy wykorzystywali również wszędobylskie machinacje systemu, który coraz bardziej się rozprzęgał. Znajomości, alkohol, a czasem również koligacje małżeńskie, stanowiły trampolinę do kariery. Świetnymi tego przykładami byli między innymi Bogusław Bagsik czy Andrzej Gąsiorowski.
Mimo pewnych aspektów, które dziś wydają się anachronizmem, książkę czyta się sprawnie i szybko. Autor zamieścił tutaj sporo własnych przemyśleń, nie zawsze głębokich, o tym, jak funkcjonowało polskie społeczeństwo w latach 80. I 90 XX wieku. No ok, bardziej świata nauki i biznesu, które zaczęły się ze sobą stapiać, stając się podstawą dla narodzin polskiej odmiany kapitalizmu. I to w mocno drapieżnej formie. I mimo różnych uwag, nie da się tym tematem znudzić.
Publikacja zaciekawiła mnie pod kilkoma względami. Po pierwsze – Autor daje nam do zrozumienia, że tak naprawdę wcale nie jest potrzebny duży kapitał, aby zostać bogaczem. Wystarczy „twarda d…”, konsekwencja w dążeniu do celu oraz chęć uczenia się na błędach.
Po drugie – bez wysiłku nie da się niczego osiągnąć. Jeśli nic nie robisz, twój los będzie żałosny, zwyczajnie zmarnujesz życie i możliwości. Więc jeśli masz wielkie marzenia, rób wszystko, aby je spełnić. Nie chodzi tutaj tylko o wiarę we własne siły, ale elastyczne dostosowywanie się do sytuacji, nadarzających się okoliczności, a także bezustanny kontakt z rynkiem/klientami.
Po trzecie – fajnie czyta się wspomnienia kogoś, kto sporo przeżył i nie stara się wybielić. Jeśli czerpał z życia garściami – to się tego nie wypiera. Nie ocenia świata przez pryzmat zmarnowanych okazji, tylko przez to, co zyskał. A że czasem cena była wysoka – no cóż, takie były tamte czasy. A może takie są nadal?
Po czwarte – Autor daje nam możliwość zapoznania się z ewolucją kapitalizmu. Z tym, jak podchodzono do klientów, jak pozyskiwano nowe technologie i w jaki sposób postrzegano rozwój biznesu. Niby minęło od tego czasu blisko 40 lat, a jednak tak wiele się w tym świecie nie zmieniło. Być może dlatego książka ma taki urok? A może to jednak coś innego?
Czy polecam? Tak, choć pewne kwestie, zwłaszcza ta dotycząca roli kobiet w społeczeństwie, są ogromnie denerwujące. Więc jeśli macie z tym problem, lepiej nie otwierajcie tej książki. Bo Autor nie liczy się z naszą oceną moralną. Pisze z perspektywy człowieka, który robił to, co uważał za słuszne, i jest na tym etapie życia, że nasze oceny już go nie obchodzą.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.