„Muszki owocówki” Danuty Sadownik to przede wszystkim opowieść o chęci dokonania zmian w życiu. A pragnienie to – czasami świadome, czasami nie – wywodzi się z nałogu. Bo bohaterami są osoby uzależnione. Uzależnione od pracy, zakupów, seksu, hazardu czy seriali. Każda z nich żyje w innym środowisku, ma swoją historię, własny dom, prowadzi własne życie. Nie znają się. Nigdy wcześniej się nie widziały, łączy ich jedna wspólna cecha – każda z nich jest profesjonalistą, czytaj: każda jest nałogowym specem w swojej obsesyjnej dziedzinie. Bo uprawianie nałogu to nie byle amatorszczyzna. Najpierw nałóg łasi się do nas, odkrywa swe zalety, byśmy mogli zasmakować przyjemności z nim związanych. Później wydaje się nam, że się dąsa, gdy nie poświęcamy mu wystarczająco dużo czasu, potem (nawet już się nam nie wydaje) męczy nas, terroryzuje, apodyktycznie domaga się uwagi, odgradza od świata. Z wolna wysysa z nas jak wampir chęci do życia. A my poddańczo uczymy się z nim żyć, wiemy, jak go ugłaskać i obłaskawić, kiedy potrzebuje kolejnej porcji naszej energii. Znamy prawie wszystkie ewentualne wymówki i jeśli potrzeba, stale poszerzamy ich wachlarz, by tylko nikt i nic nie zakłócił nam obcowania z nałogiem. Nasza kreatywność w tym względzie staje się godna podziwu.
Właśnie ci wyspecjalizowani w wykrętach eksperci trafiają na siebie i zaczynają poznawać swe historie na spotkaniach grupy terapeutycznej przeznaczonej dla osób uzależnionych od zachowań destrukcyjnych. Co o nich wiemy? Początkowo niewiele. Autorka w przemyślany sposób prezentuje bohaterów w zwykłych codziennych sytuacjach. A to podczas zajęć na uczelni, gdy zamiast skupiać się na kolokwium, błądzą rozedrganymi myślami po kolejnym levelu w grze. A to w trakcie farbowania włosów klientce w zakładzie fryzjerskim podekscytowani wymykają się na chwilę, by zdążyć do pobliskiej drogerii na przecenę markowych kosmetyków. A to znowu, tracąc kontakt ze światem, oglądają dwa seriale! Nie, nie jeden po drugim (to jest dla dyletantów), lecz jednocześnie!!! W ten sposób poznajemy maturzystkę, studenta, stażystkę w redakcji, managerkę w korporacji, właścicielkę zakładu fryzjerskiego, wziętego adwokata. Są w wieku od nastolatki po dojrzałą czterdziestolatkę. Sadownik dyskretnie wprowadza nas w rytm ich dnia, sposób życia, w ich nastawienie do świata. Najpierw ledwie napomyka o nałogu, by powoli dokładać kolejne elementy puzzli. Wszak nie ma dymu bez ognia, a uzależnienie nie leży jak towar na półce i nie czeka biernie na klienta. Nałóg jest jak wirus (do tego inteligentny), który w sposób przemyślany wybiera sobie żywiciela. Bo nieprawdą jest, że bohaterów oprócz nałogów nic nie łączy. Łączy ich bowiem samotność. Każdy z nich czuje się sam i osamotniony. Co więcej, każdy z nich cierpi na bolesny niedosyt rozmowy. Wprawdzie wypowiada słowa a nawet konstruuje zdania, lecz one nie stanowią rozmowy. Para dotkliwych ran (w postaci osamotnienia i opuszczenia) też nie bierze się znikąd. To ślady po przekonaniu, że jesteśmy niekompletni i przez to mało wartościowi, dlatego na niezaspokojoną potrzebę uwagi i akceptacji ze strony drugiego człowieka reagujemy rozwiązaniami zastępczymi, a stąd już tylko krok, by wpaść w pułapkę nałogu.
Danuta Sadownik wprowadza nas w świat problemów bohaterów stopniowo, niejako dając nam czas na oswojenie się z nałogiem. Z czasem pozwala nam odkryć jego przyczynę i poniekąd podjąć próbę zrozumienia bohatera. Sadownik nie napisała klasycznego podręcznika, jak stawiać czoło uzależnieniu. Po pierwsze, takowych znajdziemy mnóstwo, a po drugie, a może właśnie po pierwsze, żaden podręcznik nie buduje więzi między czytelnikiem a bohaterami, jak uczyniła to Sadownik. W „Muszkach owocówkach” nie ma nikogo, do kogo nie czulibyśmy choć odrobiny zrozumienia, nawet do tych, którzy wydają się może mniej sympatyczni czy bardziej cyniczni. Nie rzucamy w nich kamieniem, gdy w chwilach słabości załamują się, aby bodaj na „drobną chwilkę” wrócić do nałogu. Nie. My trzymamy za nich kciuki. Przeżywamy razem z nimi rozterki. W duchu szepczemy „Nie poddawaj się, dasz radę”. Dlaczego? Bo znamy ich historie, wiemy, co czują i dlaczego. Bo są zwyczajnie prawdziwi. Nie są ideałami. Mają rysy, odnoszą porażki, ale stają na nogi i idą dalej. Przecież oni to równie dobrze możemy być my.
Ta książka to doskonała lektura dla każdego, kto pragnie odmiany w swoim życiu. I niekoniecznie musi to być potrzeba zerwania z nałogiem. Historie bohaterów pokazują, że zmiana mimo przeciwności jest możliwa. Pokazują też, jak trudno czasami uzmysłowić im sobie potrzebę zmian, jak potrafią udawać, oszukiwać, wypierać się, że „Ja nie mam problemu. Mnie to nie dotyczy. W każdej chwili mogę przestać”. Proces zachodzenia zmian w bohaterach świetnie oddaje praca w grupie terapeutycznej. Na początku każdy z uczestników jest wycofany, ascetyczny w słowach, ogląda się na innych, wstydzi. Z czasem nabiera śmiałości i wobec innych, i wobec siebie. Poznając problemy pozostałych łatwiej mu spojrzeć na własne. Zaczyna zadawać pytania, zastanawiać się nad sobą, nad tu i teraz. W miejscu wyparcia coraz częściej wybrzmiewają zrównoważone emocje wraz z próbą ich zrozumienia aż do konstruktywnej pracy nad sobą. Postępy nikomu nie przychodzą łatwo. Każdy z uczestników jest inny i inaczej odnajduje zarówno siebie, jak i własną drogę. Niektórzy na początek odnajdują tylko siebie. Niektórym nie udaje się to wcale. Każdy z nich to swego rodzaju dziwak, odszczepieniec, świr, więc w grupie, gdzie każdy jest inny i niepasujący, odmienność powszednieje. Trzymają się zatem kurczowo razem, bo to jedyne, co ich w tej chwili łączy.
Danuta Sadownik ma umiejętność pisania prostym i zrozumiałym językiem o sprawach trudnych. Nie nuży odbiorcy filozoficznymi dywagacjami, nie moralizuje, nie poucza, a uniwersalne prawdy o życiu przekazuje nadzwyczaj obrazowo. Życie porównuje do zwykłej sałatki, którą potrafi zrobić właściwie każdy, a skoro tak, to przecież nie ma nic prostszego niż poradzić sobie z dniem codziennym. To zwyczajna bułka z masłem. O, przepraszam, sałatka.
By narracja nie brzmiała nazbyt gorzko (w życiu i tak mamy wystarczająco pod górkę), autorka wplata w nią zabawne wstawki i miejscami humorystyczne dialogi. Od czasu do czasu pobudza też wyobraźnię czytelnika barwnym erotycznym epizodem, acz niekoniecznie sypialnianym. Dodatkowo migoczą na horyzoncie optymistyczne akcenty w postaci metamorfozy, jaką przechodzą bohaterowie, którzy bardziej świadomi swych wad, potrafią teraz coraz skuteczniej brać się z nimi za bary i szukać innej formy rozładowywania destrukcyjnych emocji. Nabierając do siebie dystansu, patrzą z innej perspektywy, dostrzegają to, co do tej pory pozostawało w ukryciu, ale dojmująco uwierało. Zamieniają w swoim repertuarze wyniszczające „muszę” na motywujące „chcę”. Z uczestnictwa w grupie czerpią wsparcie i wzajemną siłę, która pozwala im zrzucić przybrane maski i wyzwolić się z ról, jakie wcześniej sztucznie kreowali. (Zastanawiam się, czy jeśli napiszę, że mam w tym momencie skojarzenia z Gombrowiczowską gębą, to czy czytelnicy nie będą na mnie patrzeć krzywo? Ech, co tam, piszę. Bo kto mi zabroni?) Nie bez obaw i wątpliwości rezygnują z bezpiecznych schematów, które sobie stworzyli dla rzekomej ochrony, odzyskując w ten sposób autentyczność.
Polecam „Muszki owocówki” Danuty Sadownik każdemu, kto boryka się z poczuciem bycia niewystarczającym, kto pragnie odzyskać poczucie własnej wartości i bliskości drugiego człowieka. Książka nie obiecuje cudów. Uczestnikom terapii nic nie przychodzi łatwo, a bohaterów często paraliżuje strach przed jakąkolwiek zmianą, bo ta niesie ze sobą ból i rozczarowanie. Jednak podejmują próby gojenia ran, pracują nad sobą, upadają i podnoszą się. Wielokrotnie. Nie są bohaterami. Są zwykli, a jednak nieprzeciętni. Nieprzeciętni swoją odmiennością, którą z wolna przekuwają w siłę. Wiedzą już, że nie muszą być w pełni sprawni, by radzić sobie z życiem. Twoja odmienność (to, co uważasz za swoją ułomność) wyróżnia cię i może stać się twoją przewagą – ona ubogaca cię o emocje, których nie potrafi odczuć ten, kto nigdy nie wszedł na kurs kolizyjny z życiem.