Antologia. Zbiór opowiadań tworzonych przez różnych autorów, które łączy jeden wspólny mianownik, będący motywem przewodnim całego przedsięwzięcia. Często tworzone z myślą o konkretnym celu: w ramach akcji charytatywnej lub wskazującej istotny problem w społeczeństwie. „Siła jej piękna”, wydana przez wydawnictwo Inanna, gromadząca twórczość ośmiu drastycznie różnych, a zarazem pewnych swojego pióra polskich autorek. Panie spróbowały ukazać, że piękno i siła tkwi w każdej kobiecie. Pozwólcie, że to przetestuję, oceniając każde opowiadanie z osobna, aby móc całkowicie się na nich skupić. Tylko ostrzegam: to sprawiło, że recenzja jest bogata w treść. I to bardzo!
„DRUGI ODDECH INANNY” – MARIA ZDYBSKA
To nie było moje pierwsze spotkanie z tym opowiadaniem. Już wcześniej otrzymałam szansę przedpremierowego zapoznania się z nim, aby móc stworzyć dla niego rekomendację, którą dalej żywnie podtrzymuję. Maria Zdybska zdobyła mnie tą przesiąkniętą mitologiczną nutą, przepełnioną bólem oraz gniewem historią sióstr-bogiń. Choć obie polubiłam za cięty język oraz zawziętość, to jednak bliższa memu sercu okazała się wycofana, chłodna w obyciu Ereszkigal, która drastycznie różniła się od próżnej, wiecznie eksponującej swoje wdzięki Inanny. Niekiedy przewracałam oczami przy wiecznym podkreślaniu urody naszej zjawiskowej damy, jednak opanowujące mnie uczucie współczucia przeważało nad obdarzeniem tej postaci wieloma przykrymi słowami. Wyraźnie odczuwałam cierpieniu obu bogiń, które przenikało przez strony. Mogę nawet powiedzieć, że poprzez to wydawały się bardziej... ludzkie? Och, zapewne tym stwierdzeniem bym je obraziła, ale cóż począć?
Nie akceptowałam tego, co zamierzały uczynić Inanna i Ereszkigal. Chciałam, aby spróbowały rozwiązać to w zupełnie inny sposób, gdyż doskonale wiem, że zemsta przynosi swego rodzaju satysfakcję, lecz z czasem może uwierać gorzej niż kamień zagubiony w bucie. Rozumiałam jednak ich upór. Pojmowałam, że jeśli nie zdołają tego dokonać, nigdy nie zaznają spokoju. Świadomość niewykorzystanej szansy stłamsi je, pogłębiając i tak krytyczny stan, doprowadzając do czegoś katastrofalnego. Tylko czy warto przekraczać tę prawie niewidoczną granicę między chęcią zrekompensowania swej nadszarpniętej dumy a zdrowym rozsądkiem?
Ocena: 7/10
„ULOTNE CHWILE” – DARIA SKIBA
Daria Skiba ma to do siebie, że lubi poruszać trudne tematy, oplatając je łagodnymi, pobudzającymi nasze emocje słowami. I tak też jest w przypadku „Ulotnych chwil”, gdzie ukazała losy pozornie szczęśliwej rodziny. Pozornie, bo choć Lidia i Adam są w sobie szaleńczo zakochani od lat, czego dowodem jest nieumiejętne trzymanie rąk przy sobie w obecności drugiej połówki, powodem ich częstych nieporozumień staje się praca kobiety. Nie sprawia ona problemów w sferze obowiązków, gdyż domownicy nie mogą narzekać na brak jedzenia, bałagan panujący w czterech ścianach czy inne tego typu sprawunki, gdyż ta zawsze znajduje czas na nadrobienie tych zaległości, jednak... gdzie jest czas dla najbliższych? Przykro było patrzeć jak Lidia całkowicie poświęca się karierze, tłumacząc się przy tym chęcią ucieczki z czterech ścian. Ślepo podążała za sercem zachęcającym do niesienia pomocy każdemu, kto tego potrzebował, jednak nie była zdolna pojąć, że jej dobroć zostawała raz za razem perfidnie wykorzystywana. W tym konflikcie zdecydowanie stałam murem za Adamem. Doskonale pojmowałam jego stanowisko w tej sprawie, bo trzeba wyznaczać pewne granice, by nie pogubić się w chaosie własnego życia. Czy Lidii wreszcie udało się pojąć żarliwe słowa męża? A może coś musiałoby się zdarzyć, aby przejrzała na oczy? Na tę chwilę mogę zdradzić tylko jedno: warto pamiętać, że najpiękniejsze chwile to te przepełnione miłością, szacunkiem oraz wsparciem bliskich, a kiedy tego brakuje, wszystko spowija czerń nieszczęść.
Ocena: 6,5/10
„SKRZYDŁA” – AGNIESZKA OPOLSKA
Specyficzne. Chaotyczne. Okraszone sporą dawką bólu, przełożone chowaną w głębi urazą, przypudrowane czystą nienawiścią. Właśnie tymi słowami mogę określić opowiadanie, które wyszło spod pióra Agnieszki Opolskiej. Rozpoczynając z nim tę krótką przygodę, nie spodziewałam się, że aż tak mnie przyszpili. Wrogość głównej bohaterki, Amelii, względem ojca, przedstawionego w złym – paskudnym – świetle aż kipiała ze stron. Niezbyt kolorowa przeszłość odcisnęła piętno na całej rodzinie, co zaowocowało złymi emocjami roznoszącym się w tamtej przestrzeni, mogącymi znieść z nóg nawet najbardziej opanowanego człowieka. Wtłaczane do głowy toksyczne słowa są w stanie wykrzywić światopogląd, zniekształcić wizję samego siebie. Czy po czymś takim jest w ogóle szansa na normalne życie? Na rozwinięcie skrzydeł, by móc szybować w chmurach?
W tym szale popłynęło również multum wulgaryzmów podkreślających stan uniesienia kobiety, jednak ich nadmiar na tych kilkunastu stronach... mnie odpychał. Nie jestem świętoszką, sama lubię od czasu do czasu zapożyczyć coś z łaciny podwórkowej, ale znalazłyby się inne patenty na podkreślenie tego, co autorka chciała w ten sposób pokazać. W tym przypadku więcej nie znaczyło lepiej. Śmiem jednak stwierdzić, że gdyby autorka miała możliwość rozwinięcia tej historii, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej...
Ocena: 6/10
„KROCZEK PO KROCZKU” – ALICJA WLAZŁO
Jeszcze trzy opowiadania temu znałam Alicję Wlazło jako autorkę opowiadań z gatunku fantasy, przez co ciężko było mi się oswoić z myślą, że tym razem porzuciła nadnaturalne zjawiska na rzecz czegoś zwyczajnego, obyczajowego. Sama autorka tego nie ułatwiała, gdyż historia Zoe, pokiereszowanej przez los nastolatki nieraz i nie dwa tarmosiła mój umysł chaotycznym przebiegiem zdarzeń. Próbowała pomieścić tutaj wiele wątków, a liczne ograniczenia (autorka jest znana ze słowotoku) wcale nie ułatwiły jej zadania. Trochę się nagimnastykowałam, aby wbić się w ten niemal dyskotekowy rytm, gdzie atmosfera panująca w „Kroczek po kroczku” znacznie odbiegała od przepełnionych pozytywnymi wrażeniami zabaw w akompaniamencie nowoczesnej, zremiksowanej muzyki.
Zoe cierpiała. Najpierw straciła matkę, a następnie chłopak, który pozwolił jej uwierzyć, że nie musi być samotna, wyjechał, zapominając o jej istnieniu. Kiedy na horyzoncie ukazał się Austin, nastolatek po przejściach, dziewczyna wyczuła swoją szansę na ponowne wskoczenie na właściwe tory. Ich relacja ujawniała skrywaną w sercu nadzieję, jednak wzbudzała również szereg innych uczuć, niekoniecznie tych pozytywnych. Przy nich czułam emocjonalny rollercoaster, gdzie niekiedy z trudem oddychałam. Czy jednak Zoe dobrze postąpiła, kiedy wyciągnęła pomocną dłoń do Austina? Jak by to było, gdyby pozwoliła mu utkwić w spirali żalu i próbować odnaleźć bratnią duszę gdzie indziej? Jedno jest pewne – czasami wystarczy jeden błąd, aby zniszczyć coś, co niosło nadzieję na lepsze jutro.
Ocena: 6,5/10
„KARIERA JEST KOBIETĄ” – MAŁGORZATA FALKOWSKA
Krzywda wyrządzona przez człowieka, któremu oddało się serce i obdarzyło sporą dozą zaufania jest najbardziej bolesna. Przekonała się o tym Paulina, główna bohaterka opowiadania „Kariera jest kobietą”, stworzonego przez Małgorzatę Falkowską. Wystarczył dosłownie moment, aby budowane przez lata szczęście i stabilizacja rozsypały się jak domek z kart. Z pomocą przybyła jej osoba, po której nie spodziewała się czegoś takiego (w sumie ja też nie, jeżeli mam być szczera). Wspólnymi siłami postanowiły zawalczyć o swoje dobre imię, dając w kość swoim koszmarom. Tylko szkoda, że początkowa forma tego... nie zyskała w moich oczach. Rozumiem, że próbowały zagrać komuś na nosie, równocześnie udowodnić samym sobą, że są jeszcze atrakcyjne, ale – na litość boską! – trzeba było poczynić właśnie taki krok, by później przejść do konkretniejszych, znacznie dojrzalszych działań? Jasne, druga strona także nie zachowała się odpowiednio, wręcz śmierdziała gówniarzerią, jednak to, co poczyniła Paulina ze swoim „aniołem stróżem” wypadało znacznie gorzej. Nie popieram czegoś takiego, aczkolwiek, nie jestem w stanie odmówić im jednego: woli walki. Udowodniły, że nawet z najgorszej sytuacji da się wyjść obronną ręką, a nawet sporo na tym zyskując. Bo jeżeli w coś się wierzy, nie ma rzeczy niemożliwych do zrealizowania! Ale przez co wcześniej musiały przejść? To już pozostawiam wam do odkrycia!
Ocena: 6/10
„DZIEWCZYNA W MOJEJ PIWNICY” – ANNA KARNICKA
Pierwsze co mi się rzuciło w oczy? Oryginalne imiona, które – choć z początku sprawiały drobne problemy – z czasem przyczyniły się do tego, że to dobrze skrojone opowiadanie obyczajowe z domieszką science-fiction nabrało intrygujących kształtów. Przyznam, że pochłaniałam to opowiadanie w ekspresowym tempie, gdzie niekiedy ganiłam swoją ciekawość za taki obrót spraw. Pragnęłam delektować się ujawnianymi po trosze faktami o wykreowanym przez autorkę świecie, powoli poznając prawdziwą twarz Ryen, głównej bohaterki „Dziewczyny w mojej piwnicy”, nieco różniącej się na tle pozostałych kobiecych postaci. Nieco wycofana, odnajdywała swoją siłę w wiedzy, chłodnym kalkulowaniu oraz umiejętnym dopasowywaniu porozsypywanych elementów układanki, gdzie nie bała się korzystać z tych darów. Nie bała się mówić głośno tego, co myśli. Odważnie wyrażała swoje zdanie, lecz ta drapieżność znikała w chwili, kiedy próbowała wyznać Andrei całą prawdę. Było to na swój sposób urocze (rany, ja coś takiego napisałam?), bo właśnie ten element sprawiał, że Ryen nie przypominała chodzącej doskonałości.
„Dziewczyna w mojej piwnicy” Anny Karnickiej to nie tylko doskonały pokaz umiejętności pisarskich. Rzeknę nawet, iż ten fragment byłby doskonałym wstępem do rozwinięcia losów Ryen (może autorka przemyśli tę kwestię i wyciśnie z tej historii więcej soku, póki jest świeża?). To opowiadanie jest również świadectwem tego, że chęć zdobycia czegoś nieosiągalnego bywa okupiony cierpieniem, jak i wieloma wyrzeczeniami, gdzie jeden nieostrożny ruch jest w stanie przekształcić soczyste plany w coś pozbawionego wartości.
Moja ocena: 8/10
„MÓJ STRACH NOSI TWOJE IMIĘ” – AGNIESZKA ZAKRZEWSKA
Brak wiary w samą siebie to jeden z najgorszych czynników, które mogą sprawić, że wystarczy dosłownie niewiele, by popaść ze skrajności w skrajność. Przekonała się o tym Barbara, starająca się samotnie wychowywać pięcioletniego syna bohaterka opowiadania Agnieszki Zakrzewskiej, „Mój strach nosi twoje imię”. Stłamszona rodzinnymi i zawodowymi problemami, wiecznie osuwająca się we własny cień kobieta przestała dostrzegać piękno otaczającego ją świata. Niczym niewolnica, pozwalała na to, by to inni decydowali o jej losie. Uważnie obserwowałam jej walkę. Każdy kolejny bolesny impuls ścinał ją z nóg, ściskał gardło, nie pozwalając zaczerpnąć oddechu. Widziałam jej brak wiary w siebie. Niezaprzeczalny strach o to, jak każdy kolejny jej ruch wypada w oczach tych, którym tak bardzo pragnęła się przeciwstawić. W odpowiednim momencie na jej drodze stanął człowiek, który postanowił pomóc jej zawalczyć o przyszłość. Porzucając własne rozterki, otoczył opieką Barbarę, aby ta wzięła byka za rogi i – wreszcie – doceniła to, co posiada. Niemal błagałam kobietę, by przyjęła złote rady do serca. Aby porzuciła swoje egoistyczne pobudki, dostrzegając obecność dziecka, które również cierpiało z powodu jej decyzji. Bo właśnie najgorsze co mogłaby zrobić, to zaprzepaścić szansę naprawienia nie tylko cudzych, ale przede wszystkim swoich błędów. Odrzucić wsparcie i zanurzyć się w bagnie zwanym pokonaniem...
Agnieszka Zakrzewska, poprzez to opowiadanie, starała się nas uświadomić, jak ważna jest wiara w same siebie. Ile jesteśmy w stanie dokonać, kiedy kierujemy się nią, pozwalając nieraz przejmować dowodzenie. Dlatego warto nad nią pracować, gdzie nawet bolesny upadek nie sprawi, że nie podniesiemy się z kolan z wysoko uniesioną głową. Walczmy. Dla własnego dobra. Dla własnej przyszłości.
Ocena: 6,5/10
„ALEX BEZ LUSTRA” – AGNIESZKA SUDOMIR
Marta Daft z bloga Marta wśród książek nie kłamała w swojej rekomendacji – niepewność zaścielająca strony opowiadania „Alex bez lustra” pochłonęła mnie bez reszty! Zapoznając się z utalentowaną muzycznie, nieśmiałą poza sceną Alex w większym stopniu, próbowałam wreszcie rozstrzygnąć, gdzie leży granica między prawdą a wymysłem wyobraźni. A był to nie lada wyczyn, gdyż chaos towarzyszący historii stworzonej przez Agnieszkę Sudomir wcale nie ułatwiał tego zadania. Niemal psychodeliczna otoczka oszałamiała, a sprzeczne emocje nie dawały chwili wytchnienia. Obserwowałam walkę kobiety z jej własnymi demonami, pragnącymi pożreć ją w całości. I choć obecność rudowłosej towarzyszki koiła jej zszargane nerwy, dawała nadzieję, z czasem przeistaczała się w coś ryzykownego, toksycznego. Alex starała się być silna. Pragnęła wyzwolić się spod wpływu koszmarów, jednak każdy kolejny ruch przypominał dolewanie oliwy do ognia. Miałam jednak nieodparte wrażenie, że autorka sama popadła w obłęd. Przelewając swoje myśli na papier, wbijając kolejne szpile w kruchą bohaterkę, prawie przyczyniła się do wyolbrzymienia problemu. Jak pokochałam klimat panujący w „Alex bez lustra”, ten wszechogarniający każdy jego zakątek mrok (nawet zaakceptowałam wulgaryzmy, które – wyjątkowo – zespoliły się z treścią), tak ten życiowy rozgardiasz rozrastał się w zastraszającym tempie. Dało się wyczuć chęć rozwinięcia tego, wręczenia zdarzeniom przestrzeni na właściwy rozrost, co zaowocowało tym, a nie innym efektem.
Ocena: 7/10
Podsumowując. Nie da się ukryć, że opowiadania zawarte w antologii „Siła jej piękna” miały swoje wzloty i upadki. Każde z nich nosi w sobie znamiona w postaci osobistych dramatów, ukazanych w lepszy czy gorszy sposób, jednakże te wszystkie historie... mogłyby wydarzyć się naprawdę. Dotknąć którąkolwiek z nas. I nie tylko nas, kobiety, bo również mężczyzn. Niezależnie od tego jaki posiadamy status, ile wiosen mamy już za sobą, jaki odcień ma nasza skóra, czy jesteśmy w szczęśliwym związku czy samotni, po wielu przejściach – każdy zdoła odnaleźć tutaj skrawek siebie. Wczuć się w daną sytuację, rozumieć rozterki bohaterów, a co więcej – wejść w ich skórę, by wraz z nimi stanąć do walki. „Siła jej piękna”, choć przeważa tutaj gorzki posmak rzeczywistości, jest po prostu pełna uroku!