Wyobraźmy sobie, że są wakacje. Siedzimy na plaży z kubkiem ulubionego napoju w ręku i rozkoszujemy się szumem fal bałtyckiego morza. Obok leży zaczęta książka, na której widok uśmiechamy się i sięgamy po nią ponownie, aby znów zatracić się w świecie bohaterów, dzięki którym zapominamy o naszych troskach i problemach. Nie chcemy, żeby ktoś nam przeszkodził i jakby słuchając nas, nikt nam nie przeszkadza. Rozkoszujemy się tą chwilą, mając nadzieję, że ona nigdy się nie skończy...
Po trudnych przeżyciach Hanka stara się choć trochę ustabilizować swoje życie i zapomnieć o tym co się stało. Na próżno. Wydarzenia z ostatnich lat cały czas zaprzątają jej głowę. Jedynie morze oraz pani Irenka pozwalają na chwilowe zatracenie się w normalnej rzeczywistości. Hanka jednak nie wie, że jej plażowe wycieczki obserwuje z daleka pewien mężczyzna, który z czasem niespodziewanie wkroczy w jej życie.
Można by powiedzieć, że Alibi na szczęście to typowa babska powieść. I tak w rzeczywistości jest. Trochę wzrusza, trochę bawi i nie wnosi do naszego życia jakiś szczególnych wartości. Powiela schematy, a fabuła nie odznacza się dla nas czymś nowym. Jednak coś w niej jest. Jest w niej coś co nas zachwyca, co nie pozwala się od niej oderwać. Co to takiego? Już piszę.
Tak naprawdę to moje, czasami nawet czterogodzinne, czytanie zawdzięczam nie splotowi wydarzeń czy oryginalnej fabule (ona wcale taka nie jest) tylko przepięknemu, wręcz wciągającemu stylowi autorki. Słowa, którymi nas bawi, otulają ciepłem, podobnie jak opisy, które pobudzają nasze wszystkie zmysły. Czytając o obiedzie wychodzącym spod rąk pani Irenki mamy ochotę go zakosztować, a zapachy rozchodzące się w jej kuchni czujemy we własnym pokoju. I to właśnie jest magiczne. Po za tym bije od niej taka jakaś prawdziwość. Często odnosiłam wrażenie iż większość bohaterów znam osobiście. Przez te 600 stron ciężko jest się z nimi nie zżyć. Mogę śmiało powiedzieć, iż wszystkie ich rozterki przeżywaliśmy razem i wspólnie rozwiązywaliśmy dręczące ich problemy. Większość z nich polubiłam i zachowałam w pamięci.
Oczywiście książka nie obędzie się bez kilku mankamentów. Czytając Alibi na szczęście koniecznie zaopatrzcie się w gorzką kawę bądź herbatę, gdyż jestem pewna że nie raz się przez nią zasłodzicie. W świecie Hanki wszyscy są dla siebie tacy uprzejmi, kulturalni, że aż momentami z niemożliwością zapoznawałam się z dalszymi losami bohaterów, gdyż przykro mi, ale takie cyrki nie w Polsce, a tym bardziej w Warszawie (taki tam żarcik). W powieści brakowało mi tragedii i dramatyzmu. Gdy autorka już wprowadzała małe, smutne wątki to i tak zazwyczaj kończyły się one dobrze, co jak dla mnie wychodziło na jej korzyść.
Mimo, że książce mam wiele do zarzucenia, to i tak uważam, że jest to lektura ze swojego gatunku godna polecenia. Miło spędziłam z nią czas, jednak mam nadzieję, że w przyszłych częściach bohaterzy nie będą irytować mnie swoim zachowaniem tak jak było to tutaj. W sumie to jestem nawet ciekawa co dalej wydarzy się w życiu Hanki oraz wielu innych bohaterów, co oznacza, że ciężko oderwać się od historii, jaką napisała Anna Ficner-Ogonowska. Ja polecam, jednak czy do niej wrócę? Z dużym kubkiem gorzkiej herbaty, być może ;)