Akcja – miasteczko Pine Hollow u stóp gór w stanie Vermont. Główni bohaterowie - Ally, która sprowadza się do dziadków, by im pomóc w prowadzeniu schroniska. To jedyna rodzina, jaka jej pozostała. Zrobiła sobie przerwę od własnego życia, aby wsłuchać się w siebie i odpowiedzieć na podstawowe pytanie „jak ma ono dalej wyglądać?”. Ben, który ze spokojnego informatyka przemienia się w lwa rodzinnego i musi być zarówno ojcem jak i matką dla osieroconej siostrzenicy. Zasiada w Radzie Szkoły, Radzie Miasta i nie ma czasu nawet na zlecenie naprawy pralki. Jest rezolutna i bardzo wrażliwa dziesięcioletnia Astrid, która ponad wszystko na świecie pragnie mieć psa, którego obiecali jej sprawić zmarli rodzice. No i oczywiście mamy całą plejadę przesympatycznych psiaków. Tuż przed świętami pilnie poszukiwane są dla nich domy, ponieważ miasto odcięło dotację dla jedynego w miasteczku schroniska prowadzonego przez dziadków wyżej wspomnianej Ally. Co połączy te wszystkie istoty? Czy akcja „Na święta przytul psa” okaże się dobrym pomysłem? Czy są w miasteczku ludzie, których stać na okazanie miłości i empatii dla braci mniejszych? Czy Ben i Ally spotkają miłość, która odmieni ich dotychczasowe życie? Czy znajdą pokrewną duszę pomagając merdającym istotom znaleźć dom?
„Ben wiedział, że plotki mkną uliczkami Pine Hollow prędzej niż sanie Świętego Mikołaja w wigilijny wieczór. Wiedział też, jak niewiele potrzeba, by urosły nieproporcjonalnie do wielkości miasteczka”.
Książkę czytało się bardzo, ale to bardzo przyjemnie. Dla mnie głównym smaczkiem były fantastyczne, zabawne opisy psich zachowań i charakterków. Sama oprócz kotów mam psy, które w pewnym momencie wizualizowały i werbalizowały to, co się działo w opisywanej historii: „najbardziej leniwy zwierzak na całej planecie, gotów przespać okrągłą dobę, gdyby nie to, że przegapiłby pory posiłków” czy „westchnął dramatycznie i opadł na posadzkę”. Samo życie! Jak raz opis jednego z moich psów! Historia miłosna wykreowana przez Lizzie Shane również mnie pozytywnie zaskoczyła. Nie była ckliwa, moralizatorska, nie ociekała seksem i nie była aż tak banalna jak się obawiałam. Opis życia w małym miasteczku, gdzie wszyscy się znają i oprócz krytyki potrafią nieść również pomoc, dawał pewną otuchę, że ludzie nie są tylko paskudni i agresywni. Do tego świąteczna atmosfera, padający śnieg, jemioły, iluminacje choinek, ozdabianie rynku, domów, świąteczne festyny sprawiło, że można było poczuć nastrój iście grudniowy. Rozterki bohaterów były realne i dobrze przedstawione. Bez zbędnej przesady i cukierkowatości. Każdy z nas poszukuje przecież swojego miejsca na świecie. Ciepła, spokojna, wyważona opowieść, która ma jeszcze jeden atut – dowcipne i mądre dialogi.
A Wy? Macie kogoś, kto z wielką ekscytacją wita Was, nawet jak znikacie tylko na kilka minut po bułki? Kogoś, kto się gramoli Wam na kolana, zagląda głęboko w oczy, spogląda zrozpaczony, gdy nic nie spadnie ze stołu? Jeśli nie, to może właśnie nadszedł czas na ulokowanie uczuć w zwierzaku? Schroniska są pełne psów, kotów, królików, a nawet świnek morskich. Czekają na dom i przyjazne serce. W zamian obdarzą bezinteresowną miłością.
Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję Wydawnictwu REBIS.