Książka ma mylący tytuł, sugeruje, że rzecz będzie o wyprawie na Everest widzianej oczami jednego z jej uczestników, który cudem ocalał dwukrotnie pozostawiony na pewną śmierć. Wiedziałam, że to nie jest wspomnienie o tej tragicznej wyprawie z 1996 r., i zresztą nie tego oczekiwałam. Wcześniej zaspokoiłam swoją ciekawość jak skonstruowana jest taka wyprawa książką „Everest. Góra gór”, a reportaż o pamiętnej wyprawie z z 1996 roku przeczytałam we „Wszystko za Everest” Krakauera. Dowiedziałam się dużo, ale nie znalazłam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Co myślą i czują ludzie poświęcający górom wszystko - rodzinę, miłość, zdrowie, fortunę, zdrowie i życie. Na czym polega fenomen himalaizmu i w ogóle tak ekstremalnych wypraw górskich? Czemu ludzie, wiedząc , że mogą stracić życie lub zdrowie podejmują takie wyzwania? I imię czego są w stanie tyle poświęcić, wycierpieć? Tego szukałam w lekturze.
Beck Weathers w książce dokonuje rozliczenia z życiem, przekazuje innym swoje przemyślenia i przemianę, która dokonała się w obliczu niechybnej śmierci. Zaczyna się ta przemiana, gdy w trakcie powrotu ze szczytu, którego notabene nie zdobył, leży zakopany w śniegu, czekając być może na pomoc, ale raczej na śmierć. Udało mu się uratować, choć do domu wraca okaleczony. Bez prawej ręki, palców obu stóp i lewej ręki oraz bez nosa. Tak swoją drogą nie wiedziałam, że nos rekonstruuje się hodując nowy na czole, w internecie można znaleźć szokujące zdjęcia. Wracając do książki. Opis wyprawy to zaledwie jakieś sto stron. Reszta to opowieść o życiu Becka. Jak to się stało, że zaczął się wspinać, jakie wiódł życie, dlaczego uciekał z domu i czemu w góry? Czy widział niezadowolenie rodziny i przyjaciół i czy się tym przejmował? Wreszcie jak przygotowywał się latami do wyprawy. I jak potoczyło się jego życie po wyprawie. Czy nadal góry to jego pasja? Czy żałuje, czy gdyby mógł cofnąć czas, tak samo pokierowałby swoim życiem? Do tego w książce zamieszczone są wspomnienia i przemyślenia żony, wiecznie samotnej, martwiącej się i ciągle czekającej. Oraz wspomnienia przyjaciół.
Odpowiedzi na pytania, których szukałam, znalazłam w książce mniej więcej. Bo dla mnie Beck prawdziwym himalaistą, czy wspinaczem kochającym góry ponad wszystko nie jest. To człowiek o słabym charakterze (choć fizycznie sprawny i zdeterminowany), który od problemów życiowych, rodzinnych i z samym sobą uciekał do wspinaczki, wysiłku fizycznego i stawiania sobie poprzeczki coraz wyżej. Wyżej niż Everest już się nie dało. On nie kochał gór, tylko podjął kolejne fizyczne wyzwanie dla swojego organizmu. Nie miał na koncie jeszcze żadnego ośmiotysięcznika - to może by tak od razu z grubej rury? Co chciał tym osiągnąć, udowodnić? Sobie czy innym? Ale Everest go pokonał. Dał mu nauczkę i pokazał mu inne miejsce i cele w życiu.
Doceniam, że Beck Weathers, autor książki pisze o sobie szczerze, ale to niestety nie jest postać, którą da się lubić. Za miłość tylko dla siebie, nie liczenie się z niczym i z nikim, za podejście do życia i rodziny, zachowanie i egoizm. Miał pasję, ale nie były nią góry, tylko potrzeba nowych wyzwań. A, że trafiło na Górę Gór… no cóż.
Dla mnie książka nie była nudna, choć dla kogoś, kto szukał w niej relacji z wyprawy tak się pewnie stało. A ja muszę sięgnąć po jeszcze jedną książkę z tej tematyki autorstwa prawdziwego pasjonata gór. Na celowniku mam wspomnienie o Arturze Hajzerze. Ten to na pewno góry ukochał.