Dla jednych alkohol w czasie II wojny światowej był synonimem męskości, dla drugich - wodą rozmowną, której niewypicie uznawano za dowód nieszczerości i wredności; zaś dla innych – eliksirem zapomnienia i zatracenia, ale też łapówką ratującą życie. Dla wielu pełnił funkcję środka uspokajającego i znieczulającego, koił nerwy, pomagał odreagować stres wojenny.
Najbardziej popularnym trunkiem był samogon, czyli bimber – pity powszechnie, pędzony nielegalnie z najtańszych produktów. To konkurent i następca wódki, najpopularniejszy napój wyskokowy strasznej epoki. To zdecydowany bohater tej książki, który stał się narodowym lekiem uwalniającym od strachu, paniki, ale też pobudzający do heroicznych czynów. Najgorszym gatunkiem bimbru była „buraczanka”. Nieco lepiej smakowała tzw. „mama z tatą”, czyli „pół na pół” – pół bimbru, pół soku malinowego. Trunek smakował jak wiśniówka Potockiego z Łańcuta, do której przez pomyłkę ktoś dolał trochę nafty. Dodawał odwagi i fantazji, co nie zawsze dobrze kończyło się dla pijących.
Mimo zakazów Polacy pili dużo, coraz więcej i z coraz większym kacem budzili się rano, bo nie były to trunki dobrej jakości. Jednym z celów niemieckiej polityki było rozpijanie polskiego społeczeństwa. Niemcy przymykali oczy na powszechną produkcję bimbru, gdyż sądzili, że pijany Polak nie konspiruje.
Polacy nigdy dotąd nie byli tak rozpici jak pod okupacjami – twierdzi autor monografii – Jerzy Besala, historyk i publicysta, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, który wie co pisze, gdyż jest znawcą tematu i na swoim koncie ma już kilka obszernych publikacji dotyczących alkoholowych dziejów Polski - od czasów Piastów i Rzeczypospolitej szlacheckiej, poprzez rozbiory i powstania, I wojnę światową do czasów II Rzeczypospolitej. W 2020 roku nakładem wydawnictwa Zysk i Spółka ukazała się jego najnowsza monografia nawiązująca do tematyki alkoholowej w okresie II wojny światowej.
Pierwszym zaskoczeniem była objętość tej publikacji. Nie przypuszczałam, że tak dużo można napisać o alkoholu w czasie wojny i nie było to wcale „lanie wody” lub „wódy”, lecz niezwykle interesująca, rzetelna publikacja historyczna, zawierająca mnóstwo ciekawych i nieznanych powszechnie faktów. Autor w sposób uporządkowany, przejrzysty i zrozumiały ukazał rolę alkoholu i jego niszczących skutków w czasie wojny. Publikację swą oparł na obszernej bibliografii, licznych wspomnieniach uczestników tamtych wydarzeń, pamiętnikach, zapiskach, artykułach prasowych oraz dokumentacji archiwalnej. Wykonał tytaniczną pracę, zbierając tak pokaźną dokumentację, na podstawie której stworzył bardzo ciekawie skonstruowaną i wspaniale napisaną pozycję na temat wbrew pozorom dość istotny.
Autor swoją monografię podzielił na siedem uporządkowanych rozdziałów. Po nieco sennym początku dotyczącym klęski wrześniowej, ożywiamy się wkraczając do Generalnej Guberni, poznając zwyczaje obowiązujące w warszawskich restauracjach, barach i mordowniach. Przenosimy się do wiejskiej zagrody i ziemiańskiego dworu, poznajemy dole i niedole sołtysa oraz sprawdzamy czy w partyzantce było źle. Okupacje wiązały się również z przymusową pracą u bambra, z obozami jenieckimi, obozami pracy i zagłady, holocaustem oraz zsyłkami na Sybir i zrywami powstańczymi. Na koniec włączamy się w tułaczkę polskiego żołnierza i jego walkę na różnych frontach, gdzie nieodłącznymi towarzyszami wojennej udręki są najrozmaitsze trunki.
W Rumunii Polacy pili cujkę, narodowy trunek destylowany ze śliwek; Szkoci i Anglicy chętnie zapraszali polskich lotników na whisky, dżin z tonikiem, rum z pepermintem, czyli likierem miętowym oraz piwo „ale”. Młodzi adepci latania wkraczając w szeregi dywizjonu, by wkupić się w łaski starszych kolegów jednym ciągiem pili „messerschmitta”, czyli w jednej szklance wymieszane było whisky, gin, porto, sherry, likiery i piwo. Kto wypił tę mieszankę mówił wszystkimi językami świata. Trudno też było pozostać abstynentem we Włoszech, gdzie wino piło się częściej niż herbatę.
Jedno jest pewne – w tym strasznym czasie - pili wszyscy, mniej lub więcej, ale pili. Pijany chodził nawet Wojtek – słynny niedźwiadek w armii generała Andersa, który miał wielką słabość do piwa słodowego, ale nie pogardził też winem. Z kolei Ciapek – kundelek z Dywizjonu Bombowego 305, choć nie pił, uzależniony był od tlenu.
Niniejszą książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl, za co jestem ogromnie wdzięczna. Po jej lekturze nabrałam ochoty - nie na wysokoprocentowe trunki, których było tu w nadmiarze – lecz na pozostałe monografie autora.
To książka godna polecenia każdemu miłośnikowi historii i publikacji historycznych. Okaże się też pasjonującą lekturą dla wszystkich, których ciekawi historia inna niż ta prezentowana w podręcznikach szkolnych.
Zdecydowanie warto ją przeczytać!