Pierwsze co rzuca się w oczy gdy biorę do ręki "Mroczne serce. Przeznaczeni" Lee Monroe, to niesamowita okładka. Jest okryta dziwnym mrokiem i atmosferą tajemniczości. Jednak jeden element jest tam, moim zdaniem nie potrzebny. Wilk. Dzięki temu szczegółowi wiemy czego się spodziewać i jakie paranormalne stworzenie będzie nam ciągle towarzyszyć. To chyba był błąd.
Pewnie gdyby nie to, że wygrałam ta książkę w konkursie, nigdy bym jej nie przeczytała. Jak mam być szczera odrzuca mnie tytuł. Co to ma być? "Mroczne serce", brzmi jak w jakiejś hiszpańskiej czy brazylijskiej telenoweli. Tak, po takim tytule z pewnością bym po nią nie sięgnęła. Czy miałabym czego żałować?
Główna bohaterka, czyli Jane Jonas jest praktycznie społecznym wyrzutkiem. Ma szesnaście lat, uczy się w domu, nie ma przyjaciół i nigdy nie miała chłopaka. Na domiar złego ubiera się jak "obdartus" i automatycznie stara się wszystkich od siebie odpychać.
Od pewnego czasu dziewczyna ma dziwne sny. Nie jest do końca pewna, czy to co przydarza jej się tak często jest wytworem wyobraźni czy jawą. Lunatykuję. Czasem nawet biega po lesie, a najdziwniejsze jest to, że zawsze spotyka wtedy chłopaka, którego nigdy wcześniej nie widziała, ale jest pewna, że dobrze go zna.Jej matkę coraz bardziej niepokoi zachowanie córki. Zrobiłaby wszystko aby Jane była normalna nastolatką.
Pewnego dnia, dzięki młodszej i bardzo pewnej siebie siostrzyce Dot, Jane udaje się poznać wyglądającego jak grecki bóg Evana. Jest to blondyn, ale tak inny od wszystkich... Tak niesamowicie pociągający, że nawet nie dbająca o siebie Jane go zapragnie.
Tylko co, jeśli chłopak ze snów zacznie ingerować w jej realne życie? Czy Jane wybierze pozornie normalnego Evana, czy może idealnie pasującego do niej Luke?
Muszę przyznać, że po pierwszych piętnastu stronach byłam bardzo rozczarowana. Język autorki (choć może to wina tłumacza) był bardzo... banalny. Nie chodzi mi tu o słownictwo, tylko to, że miałam wrażenie jakby niektóre zdania, dialogi były pisane na siłę. "Coś" mi w całym tekście nie pasowało.
Jednak dzielnie brnęłam w to dalej. Po kilkudziesięciu stronach zdziwiłam się, że tak szybko ta książkę się czyta! Nawet się nie obejrzałam gdy ją kończyłam. Nie powiem żeby jakoś wyjątkowo mnie wciągnęło. Czasem wręcz nudziła mnie ta powieść.
Lee Monroe chciała stworzyć oddzielny, paranormalny świat w którym żyją wampiry, wilkołaki i czarownice- Nissilum. Teoretycznie jej się udało. Czas inaczej tam płynął, nie było tam śmiertelników, telewizorów, samochodów, internetu, telefonów... Tak, to inny świat, ale jest to kolejna rzecz jaka wydawała mi się naciągana. Jest to wyłącznie moje zdanie, ale nie podobało mi się całe to przenoszenie do innego wymiaru (pomyśl, że chcesz tam być, a się tam znajdziesz) i cała (niby) magiczna otoczka.
Ktoś mógłby pomyśleć, że schemat "dwóch chłopaków- jedna dziewczyna" jest tak banalny, że aż nie potrzebny. Ha! Tu się można pomylić. Choć ja z początku również wyciągałam te błędne fakty, po zakończeniu muszę stwierdzić, że to posunięcie wcale nie było złe. O dziwo, dopóki bohaterowie sami nie wytłumaczyli pewnych kwestii, ja się ich nie domyśliłam (choć powinnam zrobić to wcześniej). To był zdecydowanie duży plus.
Ale czy polecam tą książkę? Hmm... Nie żałuję, iż ją przeczytałam, ale nie wniosła nic nowego do mojego życia, więc sami musicie zdecydować. :)
Moja ocena: 7/10