Motocykle są moją miłością. Od dzieciństwa. Pamiętam, jak zazdrościłam starszemu bratu, że już mógł jeździć na starej, wysłużonej javie mojej mamy, a ja tylko siedzieć z tyłu i bardzo mocno się trzymać. Wiatr we włosach, żadnych osłon i ograniczeń, zapach skórzanych ubrań. Mmm… Sama na razie nie posiadam swojego, ale marzy mi się mała bestia w garażu. Pewnego dnia na pewno będę mogła się nią pochwalić. Na razie musi wystarczyć mi książka „Pod niebem Patagonii, czy motocyklowa wyprawa do Ameryki Południowej” autorstwa Wiesławy i Krzysztofa Rudź. Historia małżeństwa, które ruszyło w tak długą i wymagającą wyprawę, będzie dla mnie inspiracją na bardzo, bardzo długo.
Ona – kreatywna, emocjonalna, entuzjastyczna. Na tę wyprawę specjalnie zrobiła prawo jazdy na motocykl. Nieświadoma czekających ją wyzwań… On – analityczny, uważny, przezorny. Lubi mieć wszystko pod kontrolą. Podczas wyprawy okazało się, że nie wszystko da się przewidzieć… Niewiele informacji o autorach, jednak czytając, można między wierszami wysupłać nieco więcej faktów. Bądź co bądź, w literaturze podróżniczej najważniejsza jest droga.
Jak wytrzymać z własnym mężem osiem miesięcy w podróży motocyklowej? Jak naprawić motor na pustkowiu Patagonii? Jak upiec mięso wołowe, by nie było twarde? Jak rozmawiać po hiszpańsku, by być zrozumianym przez porteños? Na te i na wiele innych pytań znajdziecie odpowiedź w tej książce. Dwadzieścia tysięcy kilometrów po drogach i bezdrożach Ameryki Południowej. Podróżować może każdy, ale podróże motocyklem wymagają dużej siły charakteru, zwłaszcza jeśli są to motocykle „pełnoletnie”, a budżet wyprawy jest „ekonomiczny”. Poza aspektem podróżniczym ważnym motywem książki są również relacje pomiędzy parą, która znajduje się w środowisku, gdzie niepewność i ciągła zmiana stanowią oś wyprawy. Podróż inspirowana była historią polskich emigrantów, którzy wypłynęli z Polski do Argentyny w 1939 roku transatlantykiem Chrobry.
Niewątpliwym plusem całości jest autentyczność. Niezwykle dokładnie autorzy odwzorowali swoją podróż – można by powiedzieć, że niemal godzina po godzinie. Jesteśmy z nimi cały czas – kiedy padają im komunikatory, kiedy sfrustrowani nie mogą znaleźć stacji benzynowej, kiedy rozkładają namiot. Książka może służyć niemal jako przewodnik po miejscach, które odwiedzili. Jest cała masa opisów zabytków, przytaczania historii i innych ciekawostek. Historia jest pisana z obu punktów widzenia. Raz opowiada Wiesława, raz Krzysztof. Tworzy to naprawdę specyficzny klimat, ponieważ można zweryfikować, jak bardzo różnią się czasami zdania kobiet i mężczyzn. Roi się również od wskazówek dla podróżujących – na co zwrócić uwagę, na co uważać i czego nie zapominać. Ogromny plus ode mnie jako całkowitego nooba w temacie. Można w środku znaleźć przepiękne zdjęcia. Jest ich akurat, by móc oprócz tekstu rozkoszować się również widokami. Zupełnie jakby jechało się na tylnym siedzeniu ich motocykli. Humor – niewątpliwie kolejny atut. Jest nienarzucający się, albowiem wyczuwalny. Znalazłam dwa minusy. Pierwszym jest to, że styl momentami męczy się razem z autorami. A drugim – że się kończy. Aż szkoda się rozstawać z podróżnikami i Ameryką Południową widzianą ich oczami. Jest to wietrzna opowieść o spełnianiu marzeń wybijana rytmem setek kilometrów. Zmaganiu się z naturą i przeciwnościami drogi, nawiązywaniu kontaktów z przypadkowymi ludźmi. Historia o oderwaniu od technologii i skupieniem się na miłości dwojga osób, która testowana jest miesiącami drogi i bycia ze sobą 24 godziny na dobę. Genialna.
Polecam wszystkim, którzy lubią motocykle lub podróże. A najlepiej obie te rzeczy. Na pewno nie zawiedziecie się na tej pozycji.
„Rio Grande jest całkiem spore. Ma około siedemdziesięciu tysięcy mieszkańców. Zatrzymaliśmy się w nim u couchsurfera. To było pierwsze doświadczenie z tą formą nocowania podczas podróży w Argentynie. Wcześniej korzystaliśmy z niej jedynie raz, w Urugwaju. Zatrzymaliśmy się w dzielnicy, gdzie czuliśmy się trochę jak w slumsach. To były jednak normalne argentyńskie domy. Niska, parterowa zabudowa. Wszystko trzymało się tak trochę na słowo honoru. Domy z drewna bądź z cegieł, ale nieotynkowane lub otynkowane gdzieniegdzie.”