Słowo ,,obcy” to synonim strachu, niepewności, społecznego lęku, tajemnicy, fizycznej i emocjonalnej pustki, oddalenia, czy też wewnętrznej niemocy. Jest to swego rodzaju określenie, które ma wiele znaczeń, zapewne jeszcze więcej skojarzeń niż moglibyśmy o tym długo, długo pomyśleć. Stosowane jest przez ludzi w każdej kulturze, praktycznie wszędzie i od zawsze. Jednak w wytworach kultury masowej, ,,obcy”, zwłaszcza będącemu z pasją książkowo-filmową za pan brat geekowi, na pewno kojarzy się z jednym dość wpływowym na obszar gatunku sci-fi w popkulturze Uniwersum, ze Światem Ksenomorfa, z rzeczywistością ,,Obcego” albo rozszerzając owy Świat: z Uniwersum ,,Alien vs Predator”. W tym konkretnym przypadku ,,Obcy” równa się: przerażenie, katatoniczny, odbierający bohaterom rozum lęk, fascynację badania czegoś niewyjaśnionego pomieszaną z pragnieniem ucieczki do ,,tego czegoś”… od obcego.
Uniwersum AvP narodziło się 45 lat temu. W 1979 roku ludzkość za sprawą filmu Ridleya Scotta: "Obcy. 8-my pasażer Nostromo" poznała, co tak naprawdę oznacza ów synonim. Zrozumieliśmy jaką siłę miała jedna z przesłanek tytułu: ,,W kosmosie nikt nie usłyszy twojego krzyku”. Obraz brytyjskiego reżysera, o którym mowa, z angielskiego zatytułowany po prostu ,,Alien” raz na zawsze wpisał się na listę filmowego dziedzictwa popkulturowego. Fakt, to ikoniczny tytuł, wraz z lucasowskimi Gwiezdnymi Wojnami z 1977 roku stanowiący swego rodzaju kamień węgielny postawiony pod budowę tego, co w kinie, serialu, a także medium pisanym widzimy w materii rozrywkowej gatunku sci-fi, space opera, space fantasy. "8-my pasażser Nostromo" postawiło na nowy rodzaj kina, na absolutnie, z czym zgodzi się zapewne większość z Was, niecodzienny, ryzykowny, ale efektywnie opłacalny, miks horroru, dreszczowca i thrillerowego suspensu w tle z płynnie wtapianym w ten ,,bigos” nurtów i rodzajów science-fiction. Fabuły ,,Alien” za bardzo przedstawiać geekowskiej gawiedzi nie trzeba; generalnie film ten opowiada o załodze statku kosmicznego, tytułowego Nostromo, który w dalekiej przestrzeni kosmicznej, podczas rutynowej misji zleconej przez Korporację odbiera tajemniczy sygnał i ląduje na niewielkiej planetoidzie, aby go po prostu zbadać, gdyż mylnie kojarzony jest z sygnałem ,,S.O.S.”. Niby to nic takiego... ale to tam jeden z jej członków zostaje zaatakowany przez nieznaną formę życia… Ksenomorfa, a inaczej łopatologicznie mówiąc… przez ,,Obcego”! I too, co wydarzyło się w obrazie Scotta sprzed prawie 50 lat, powiedzieć, że raz na zawsze zmieniło kino to jakby niedopowiedzenie. Szereg relacji, tego, co ,,podziało” się – i jak to zostało operatorsko i praktycznie efektami specjalnymi ukazane – w klaustrofobicznych i niskich ale za to wydawać by się mogło dzięki kamerze rozległych i szerokich objętościowo przestrzeniach, w, których dodatkowo dyndało okablowanie ,,Nostromo”, gdzie w lukach takich kanałów, sufitów, przestrzeni mógł być schowany praktycznie wszędzie i czyhać na każdego nasz główny oprawca, Ksenomorf, zna każdy, i chyba nawet ten, kto dzieło to widział tylko pobieżnie. A tego, jaki efekt wywołał na widzu wtedy i wywołuje obecnie kompletnie niestarzejący się ów obraz, a utrzymujący się w mocy szokowania i ,,kosmicznego straszenia” wciąż niebotycznie, nie spodziewał się chyba nikt. I nikt po latach nie spodziewałby się, że w ten sposób stworzono idealny, skomplikowany dreszczowiec gatunkowy, który potrafił kapitalnie zbudować napięcie od pierwszej do ostatniej sekundy fabuły. Scott zrobił to tak genialnie, że polityczne rozgrywki w tle, które wiązały ,,Korporację” z wydarzeniami produkcji, że motyw Asha jako Androida wysłanego przez tą Instytucję właśnie w celu przejęcia Ksenomorfa; że w końcu element samego filmy, ot MacGuffin czyli detektor ruchu, który tylko wyczekiwał najmniejszego znaku o ukrytym nad lub pod pokładem monstrum – wszystko to składało się na konstrukcję zrównoważonego i idealnie ,,straszącego” obrazu tej ,,gatunkowości”, gdzie samego stwora, o którego się przecież rozchodzi było jak najmniej, ale jak już się on pokazał, to potrafił przyprawić niejednego widza o palpitację serca i nagłe osiwienie.
Jak widać Ridley Scott stworzył absolut i prawo uniwersalne jeśli chodzi o bardzo wysmakowany, nowy wtenczas rodzaj horroru i thrillera zarazem. To ojciec popkulturowej klaustrofobii na dużym ekranie, i to w trudnym do takiego ,,strasznego” ujęcia nurcie science-fiction. I nie ma dyskusji: "8-my pasażer Nostromo" to coś czego znaczenia dla ewolucji kinematograficznej myśli twórczej, licznych wizji w morzu gatunku sci-fi, horroru czy nawet fantasy nie można za nic w świecie podważyć. coś co będą oglądały następne pokolenia… po wsze czasy. Ale samo Uniwersum Alien/ AvP to nie tylko ten jeden film – to jego wiele kinowych kontynuacji, do których zaliczają się Spin-Offy jak i ,,połączenia” związane z postacią Predatora. ,,Obcy” to przede wszystkim beletrystyka i komiks – te media bardzo, ale to bardzo dużo wniosły do rozbudowania tak specyficznego tematycznie i gatunkowo Świata. Książkowo mamy sporo ,,nowelizacji scenariuszy”, zwłaszcza czterech pierwszych filmów, a także Prequelo-SpinOffów, które kreują wydarzenia rozgrywane po danym filmie powstałym w latach 1979-1997, albo gdzieś pomiędzy nimi. Do nowych, tego właśnie rodzaju, wydanych po 2010 roku cykli z Uniwersum AvP, które dopisują nam cegiełki informacji, danych, relacji tak specyficznej ksenomorficznej rzeczywistości należy Trylogia książkowa, którą rozpoczęła powieść pt. "Obcy. Wyjście z Cienia" autorstwa Tima Lebbona. W tej nowo rozwijanej serii, której początek wyznacza śmiało ten tytuł, pozostała dobrze nam znana z filmów: głęboka atmosfera, grozy, strachu, lęku, także suspensowego napięcia, umiejętnie kreowana narracja, dozowana tak jak trzeba akcja. Tom pierwszy potwierdził, że Trylogia ta będzie konsekwentna i bardzo bliska realności gatunkowej i ,,klimatycznej” tym najlepszym z Uniwersum filmom. I tak, teraz przyszedł czas na drugi tom, który to w porównaniu do ,,pilotowego” nie ma aż takiego powiązania z klasykami kina i z ich wydarzeniami, co potwierdza to ostatecznie brak postaci porucznik Ellen Ripley. W niniejszym omawianym i recenzowanym tomie no.2 po tej bohaterce nie został żaden ślad, jedynie wzmianki. Jednakże pojawia się Alan Decker, którego można określić kimś na miarę dość dalekiego przodka pani Porucznik. I można śmiało to powiedzieć: Decker tu nie zawodzi, jest tak samo istotny jak Ripley; tak samo dobra zresztą jak poprzednia powieść z Trylogii, ba!, jak filmy z udziałem Ellen staje się powieść J. A. Moore’a.
"Obcy. Morze Boleści", w wydaniu od Vesper będzie to trzecia poza głównymi powieściami filmowymi (nowelizacjami Obcy I-IV),które to wydawnictwo również zrealizowało, powieść przeze mnie doświadczana. Jej autor James A. Moore wykonał bardzo dobrą, ale na pewno nie tytaniczną pracę – widać w niej oznaki ostrożności, jakby samą postacią Deckera nie chciał wchodzić w to, jak ikoniczna stała się Ripley dla całego Uniwersum, a jak wiemy Decker… to poniekąd jej przodek. Przodek, który z racji tego, co i z kim oraz na jak nieprzewidywalnym i niebezpiecznym obszarze przeżywa, nie chce mieć z Ripley nic wspólnego, tym bardziej z tym z czym Ripley musiała walczyć przez całe swoje życie. I to postać Deckera jest pryzmatem, przez który ,,rozświetla” się w większości cała fabuła powieści – bywały momenty w książce, gdzie narrację przejmowały postaci związane z ludzkim antagonistą całego Uniwersum Alien/AvP, którym zbiorczo jest korporacja Weyland – Yutani. Jednak i tak ostatecznie takie jednostki, jak Rollins, Willis, Pritchett wiązani byli przez osobę Deckera. Mężczyzna posiadał jeden niepowtarzalny dar – współodczuwał z ,,obcymi”, zwanymi tu niekiedy ,,robalami” – był w stanie przejmować świadomość tego gatunku, głównie sygnały czy też fale świadomości roju, które zbiorczo tworzyły Xenomorphy, których, co bardzo ,,fizycznie” czytelnik może to odczuć, ich narrację kursywą opisuje autor; nie jest to jednak narrator całej gamy wydarzeń, a jedynie część narracji Deckera wynikająca z więzi z tymi stworzeniami, i opisuje to Moore genialnie, z ,,autorskim serduchem” i wyczuciem gatunku oraz okoliczności, w których znajduje się rój ,,obcych" i ich pojedyncze jednostki oraz główny bohater książki. Sama akcja toczy się około 318 lat po wydarzeniach z "8-my Pasażer Nostromo", w przeważającej większości na Nowym Galveston, oznaczonym jako LV178, na obszarze Morza Boleści, wyjałowionym pustkowiu, które to właśnie Decker oraz jego późniejsza załoga muszą zbadać – w końcu to kolejny obszar, który mógłby być zdatny dla strategii przemysłowych mega-korporacji, więc sytuację tej planety trzeba zbadać. I tak, zwykły ,,handlowiec”, którym był Decker jakoś na ten spisek ,,Weylandu” trafia, jednak wszystko to w swej spiskowości rozwijane jest tu powoli, jakby blednąc wobec tego, jak autor przerażająco dobrze i dynamicznie opisuje walkę kilku ekip (które w większości w końcu razem się spotkały) na różnych powierzchniach, kanałach, zabudowaniach Galveston z Obcymi, co można porównać – a bywały takie rozdziały! – do sytuacji gdy ludzie, którzy znaleźli się na Morzu Boleści planety przechodzili przez wielopoziomową platformówkę, gdzie każdy kolejny poziom gry jest coraz trudniejszy, a na końcu zawsze czeka Boss, którym w tym przypadku okazuje się Matka Xenomorphów. I można jedynie pomarzyć, że coś takiego jak ta powieść zostanie kiedykolwiek nakręcone – bo film akcji z takimi scenami jak tu opisanymi, widziałbym z chęcią, i to nawet od razu, w kinach!
Nie wiadomo czy to wina polskiego wydania, czy tak również fizycznie sprawa się miała w oryginalnej wersji książki, ale największą wadą "Morza Boleści" Moore’a nie okazuje się zakończenie książki, losy antagonistów, czy nawet sam Decker, ale ta dziwna zasada dzielenia całości treści powieści na rozdziały, gdzie przykładowo bywały one bardzo krótkie, gdzie przed ich tytułami potrafiono pozostawić pół strony tekstu pustej, a może i półtorej – chodzi o to, że gdyby ,,ścisnąć” rozdziały książki jak w imadle i wykorzystać przestrzeń papieru, "Morze Boleści" miałaby o około 40-50 stron mniejszą objętość. Jednak, nie ma co i tak narzekać. Trzeba przyjąć taką fizyczność tytułu na klatę, książkę zaakceptować, a także czekać na... kolejny tom z cyklu!