Powróciłem po latach do kryminału z sycylijskim policjantem w roli głównej. Kryminały z komisarzem Montalbano nie są dla wszystkich: akcja toczy się tam niespiesznie, często nic się nie dzieje: nuda. Ale dla mnie najważniejszy jest klimat tych książek oddający życie Sycylii, z jej pięknem, upałem, mafią, nepotyzmem, kapitalnymi typami ludzkimi. No i lubię komisarza, choleryka z poplątanym życiem osobistym, smakosza i człowieka do gruntu uczciwego.
W tej książce obok świetnej otoczki obyczajowej mamy dobrze poprowadzoną intrygę kryminalną, co nie jest regułą w tej serii. Zaczyna się tak, że Montalbano na niezamieszkałym piętrze pewnej willi znajduje zwłoki. Wśród podejrzanych o morderstwo są budowlańcy, którzy kończyli budowę piętra. Zatem nasz komisarz przesłuchuje kierujących budowami, robotników itd. Dostajemy pyszne portrety tych ludzi. Oto jeden z robotników miał „wąsy, jakie w ubiegłym stuleciu noszono w Turcji.” Jakie to wąsy? Inny zaś robotnik: „miał ryże włosy i najwyżej metr czterdzieści wzrostu. Miał też bardzo długie ręce i krzywe nogi. Wyglądał jak szympans. Gdyby Darwin mógł go zobaczyć, z pewnością uścisnąłby go ze szczęścia.” Zaś kierujący budowami jest: „opalony na brąz, w zielonej marynarce, dopasowanej jak jaszczurcza skóra, włosy do ramion, rolex na ręce, złota bransoletka, złoty krzyżyk na owłosionej piersi, w niedopiętej koszuli i żółtych mokasynach”. No cóż, facet śpi na forsie, bo wygrywa wszystkie przetargi budowlane w okolicy, oczywiście opłaca się burmistrzowi i mafii.
No i jeszcze mamy piękną młodą dziewczynę, która na chama podrywa Montalbano. Nasz komisarz, żeby zupełnie nie zgłupieć, powtarza sobie, że panienka mogłaby być jego córką, ale to niewiele pomaga.
A wszystko to dzieje się w czasie okropnych upałów, Montalbano ledwo żyje, rozbiera się nawet w pracy do bokserek, bez przerwy bierze prysznic, ale i tak mu ciężko. No cóż, takie koszmarne upały zdarzają się ostatnio także i u nas.
A z kulinariów mamy coś prostego: „Adelina przyrządziła mu pappanozzę. Cebula i ziemniaki długo gotowane, wyłożone na duży talerz i rozgniecione widelcem na jednolitą masę. Do przyprawienia: oliwa, nieco octu winnego, sól i czarny pieprz świeżo zmielony.” Mniam, mniam...
Zakończenie książki jest nieco teatralne, zastanawiam się, co było potem, bo Montalbano mógł wpaść w duże kłopoty, ale sprytny autor urwał rzecz całą w odpowiednim momencie...
Czytało mi się świetnie, nie mogłem się oderwać, no cóż, trochę się stęskniłem za Montalbano.