Długa i nieplanowana przerwa wkradła się w moje czytanie cyklu „Siostry Jutrzenki” autorstwa Renaty Kosin. Po prawie dwóch latach wreszcie sięgnęłam po trzeci tom – „Szpulki losów”.
Potrzebuję ostatnio takich książek, gdzie historyczne wydarzenia kontrastują z sielanką i spokojem dworu na wsi. Chyba udziela mi się brak słońca i chociaż na kartach książki mogę poczytać o szumiących łąkach i śpiewających ptakach.
Było to moje kolejne spotkanie z prozą pani Renaty, więc wiedziałam czego się spodziewać. Jednak czas podziałał na niekorzyść dla mojej pamięci.
Czułam się jakbym przypadkiem trafiła na któryś z kolei tom cyklu i czytała bez znajomości poprzednich. Dwa lata i prawie 100 książek później błądziłam początkowo niemal po omacku. Wszystkie poprzednie wydarzenia musiałam sobie mozolnie przypominać, a i tak chyba nie uzyskałam stuprocentowego sukcesu.
Na szczęście na ostatniej stronie książki znajduje się drzewo genealogiczne. Z jego pomocą i przy maksymalnym wytężeniu niemłodej już przecież pamięci udało mi się przywołać niektóre rzeczy.
Nawet jednak mimo tej niedogodności, czerpałam z lektury prawdziwą przyjemność.
Poznana przez czytelnika w poprzednich tomach Michalina jest już dorosła. Kończy właśnie studia z filologii polskiej, szuka rodzinnych korzeni i mierzy się z własnymi problemami i rozterkami. Siedemdziesiąt lat wcześniej w Przytulisku i Boguduchach nie jest wcale spokojniej. Dzieci dostarczają rodzicom trosk, wybierając nierzadko zupełnie inną drogę niż widzieliby dla nich najbliżsi. W dodatku gdzieś na horyzoncie majaczy już widmo II wojny.
Poszukiwania Michaliny docierają do kilku ekscytujących punktów, kiedy przychodzi do niej list z Rosji a ona sama odkrywa, że jedna z jej ciotecznych babek wciąż żyje i mieszka w Warszawie.
W zasadzie zarówno „Szpulki losów” jak i styl pisarki pani Renaty nie mają minusów. Z radością sięga się po kolejne tomy. Nie miałam też odczucia, jakie czasem mam w czytanych powieściach, których akcja prowadzona jest dwutorowo, że kończąc jeden wątek np. w XIX wieku, nie mam wcale ochoty wracać do akcji prowadzonej współcześnie i najchętniej czytałabym tylko o latach minionych. W całym cyklu interesowały mnie zarówno przejścia licznej rodziny Witolda i Arachny, jak i perypetie Michaliny, która mimo przeciwności starała się dotrzeć do historii swoich przodków. Trochę dezorientujące mogą być przeskoki w czasie, (w pewnym momencie między jednym a drugim rozdziałem Michaliny mijają 4 lata), ale ostatecznie nie jest to jakiś wielki problem.
Akcja urywa się w dość emocjonującym i zatrważającym momencie, dlatego z niecierpliwością będę czekać na możliwość przeczytania kolejnego tomu.
Perypetie rodziny Śmiałowskich czyta się z prawdziwą przyjemnością. Pamiętam, że poprzednie tomy pochłonęłam, a że było to akurat na przełomie wiosny i lata 2020, mogłam wykorzystać piękna pogodę do czytania w plenerze. W dodatku w samym środku pandemii. Gdy wspominam tamten czas, mam wrażenie, że wtedy jakoś człowiek nigdzie się nie spieszył. Kiedy myślę o „Siostrach Jutrzenki” czuję słońce na twarzy a nawet mrużenie oczu od czytania w pełnym świetle, wokoło jest zielono, obok mnie stoi kubek kawy a ja wiem, że mam przed sobą cały dzień z książką. To idealne tło do lektury takiej powieści.