„Rzeczywistość istnieje i zarazem nie istnieje…”.
Po urzekających „Kwiatach z cukru” zapragnęłam poznać drugą, przetłumaczoną na język polski książkę autora. Książka została wydana 7 lat temu i mam wrażenie, że przeszła bez echa, a przynajmniej ja dowiedziałam się o jej istnieniu dopiero po przeczytaniu „Kwiatów…”. Wielka to szkoda bowiem powieść zalicza się do rodzaju tych, których fabuła po przeczytaniu nie umyka, nie zostaje zapomniana, jakaś jej cząstka zagnieżdża się w podświadomości i raz na czas przypomina o sobie przyjemnym łaskotaniem myśli…
Powieść o tym, jak zbieg okoliczności i przypadek zaczynają rządzić życiem człowieka i prowadzą go w stronę, w którą sam, z własnej woli nigdy by nie poszedł.
Paryski księgarz Laurent, znajduje na ulicznym koszu na śmieci damską torebkę. Fioletową i kosztowną, z całą, dość niecodzienną zawartością. Na podstawie przedmiotów, a przede wszystkim znajdującego się tam czerwonego notesu Moleskine, próbuje ustalić, kim jest właścicielka torebki. Czując dziwną, niedefiniowalną więź z nieznajomą, niczym rasowy detektyw prowadzi własne śledztwo i krok po kroku zbliża się do zwycięstwa.
W międzyczasie Laure, właścicielka torebki, wybudza się w szpitalu z krótkiej śpiączki będącej konsekwencją uderzenia w głowę w czasie napadu rabunkowego, na skutek którego straciła swoją bezcenną fioletową torbę. Za pośrednictwem przyjaciela poznaje enigmatyczną historię znalazcy jej zguby i wiedziona intuicją również usiłuje odnaleźć mężczyznę.
Finał historii jest nie tyle zaskakujący, co rozczulający. Idealnie wyważony i trafiony.
Cóż mogę powiedzieć? Stałam się wielbicielką tych krótkich, ale jakże treściwych powieści autora. To kolejna niebanalna, nieszablonowa fabuła, tym razem romans, spisana na trochę ponad dwustu stronach. Urzekająca pięknem językowym, lirycznością, a zarazem prostotą przekazu. Nienachalny wyraz platonicznych uczuć i rodzącej się namiętności zawarty w subtelnych słowach. Momentami trochę nierzeczywisty i podprogowy, czasem ocierający się o magię, przyprawiony delikatnością i odrobiną dramatyzmu.
Powieść klimatyczna, pełna francuskiego romantyzmu, idealnie pasująca do paryskiego szyku, tak różna od obecnej literatury rozrywkowej. Piękna, nieco awangardowa, przemawiająca do wyobraźni, budząca jakiś niedefiniowalny rodzaj tęsknoty, wywołująca uśmiech. Podobnie jak „Kwiaty z cukru” pełna księgarskich smaczków i odniesień literackich, a także anegdot o pisarzach (tutaj lejtmotywem jest Patrick Modiano).
Jestem zachwycona.