Książka ta kusiła mnie w zapowiedziach wydawniczych Czarnego jeszcze od wiosny. Taka wydawała się inna niż wszystkie inne ostatnio się ukazujące. Tematyka Dzikiego Zachodu wydaje się być ostatnio omijana w powieściach. Z zapałem i wielką niewiadomą przystąpiłam więc do jej czytania. Urok i kunszt tej powieści nie rzuca się w oczy od razu. To, co zauważamy na pierwszym miejscu to piękny, poetycki język tej książki. Jak na frazę angielską jest tu dużo przymiotników. Uczucia bohaterów też są ujawniane przez język, gesty, to to powiedzieli i to, czego nie powiedzieli.
Fabułę tej powieści stanowi powolne nawiązywanie relacji pomiędzy kapitanem Kiddem a dziewczynką Johanną, Cykadą, której rodzinę wymordowali Indianie, a ją, sześciolatkę wzięli do niewoli. Po 4 latach oddali ją 'białym', gdyż za przetrzymywanie 'białej' Indianom groziły represje. Akcja dzieje się pod koniec XIX wieku na Dzikiem Zachodzie, gdy trwały walki o Texas pomiędzy USA a Meksykiem, gdy nasiedleńcy w tamtych stronach nie czuli się bezpiecznie, a jedyne wieści ze świata przywoził im właśnie Kapitan Kidd dając odczyty z różnych zagranicznych gazet. I to on, siedemdziesięciosześciolatek, weteran wojenny, dziadek i ojciec, wdowiec, dostał zlecenie na bezpieczne dowiezienie dziewczynki do jedynych jej krewnych, imigrantów z Niemiec. W drodze okazuje się, że dziecko kompletnie zapomniało języka angielskiego, nie potrafi wymawiać głosek, myśli i mówi jedynie w języku Indian Kiowa. Ze swoją dzikością, nieznajomością manier, języka i nieposkromionym poczuciem wolności staje się dla Kidda wyzwaniem i kimś, kim się musi zaopiekować.
Pięknie i misternie autorka stopniowo pokazuje proces nawiązywania relacji pomiędzy nimi. Z jednej strony Johanna stopniowo oswaja się ze swoim opiekunem i kilkakrotnie ratuje go z opresji. Dziewczynka nie potrafi komunikować swoich myśli, więc jej odczucia poznajemy z gestów i zachowania. Z drugiej strony Kapitan Kidd stopniowo zaczyna się czuć ojcem tej dziewczynki. Dba o jej bezpieczeństwo i chroni przed niebezpieczeństwami. Stopniowo czują się swoją rodziną. To piękne i niecodzienne w dzisiejszej literaturze. Trochę miałam wrażenie, że czytam książkę w stylu Steinbecka.
Na oddzielną wzmiankę zasługuje Dziki Zachód w książce. Kapitan Kidd podróżuje przez różne tereny, zarówno te bezpieczne, jak i nie. Potrafi żyć po spartańsku, ale jednocześnie czyta gazety z cywilizowanego świata i znakomicie orientuje się we wszystkim. Ta ich wędrówka, moim zdaniem, oddaje przejście od dzikiego życia, w którym wygrywa silniejszy i bardziej potrafiący przeżyć w trudnych warunkach, do życia w cywilizacji. Kidd jest opiekunem i przewodnikiem dziewczynki, ale to od niej uczy się tego, co się naprawdę w życiu liczy, czyli tego, żeby mieć kogoś, o kogo będziemy dbali i kto nas ochroni w trudnej sytuacji. Kidd tak naprawdę czuł się zmęczony tym ciągle wędrownym życiem, samotnością, oddaleniem od rodziny. To, co Johana przyniosła od Indian, to umiejętność rozróżnienia spraw ważnych i nieistotnych, całkiem jak w tej scenie z workiem monet, w których to właśnie ona dostrzegła skuteczne naboje do strzelania.
To książka, którą czyta się powoli, ale która zostaje na długo. Bardzo się przy niej wzruszyłam. To zdecydowanie moje klimaty.