Zaintrygował mnie tytuł tej książki, postanowiłam więc do niej zajrzeć. Ostatnio pojawiło się bardzo dużo publikacji dotyczącej Ukrainy, nic w tym właściwie dziwnego, wojna można powiedzieć zachęca nas do poznawania tego sąsiedniego kraju na różny sposób. Bo chociaż łączą nas różne wspólne tradycje, wspólna przeszłość to w zasadzie bardzo mało znamy się wzajemnie jako sąsiadujące narody.
Nie wiem teraz czego spodziewałam się po tej książce, lecz mogę powiedzieć, że mnie zaskoczyła jej treść. Możemy się dowiedzieć jak czasem dużo spraw dzieje się dzięki zupełnemu przypadkowi, chociaż miało być całkowicie inaczej to przypadkowy traf zmienia nasze plany na życie...
Pisarz myśli inaczej niż czytelnik, widzi więcej podwodnych nurtów w tekście, od początku czuje wszystkie zależności, nawet jeśli nie do końca je rozumie, i dlatego zawsze ma na to, co w efekcie wyszło, zupełnie inne spojrzenie niż ten, co będzie czytał.
Nieformalna para z Ukrainy w drodze do czeskiej Pragi ma przesiadkę w Warszawie. Sprzedali wszystko, co mieli w Dniepropietrowsku chcąc zacząć nowe życie w Europie. Roman ma nawet obiecaną pracę w Pradze, Ołena jest niewidoma, więc jej ukochany ciągle się nią opiekuje i martwi o nią. Jak to zwykle w życiu bywa, nie wszystko układa się po naszej myśli, już pierwszego dnia w ich upragnionej Europie, w Warszawie - Roman zostaje pobity i okradziony z pieniędzy i biletów do celu ich podróży, na szczęście paszporty zostały przy nim. Zastanawiając się jak o tym powiedzieć Ołenie, która z pewnością nie zechce wracać do Ukrainy, zresztą nie mają nawet do czego wracać, zamyślony Roman wpada na kobietę i ją przewraca. Całkowitym przypadkiem okazuje się, że kobieta rozumie jego przeprosiny, zna język ukraiński. Od słowa do słowa, Roman opowiedział kobiecie co go spotkało w ten przedświąteczny, mroźny dzień w Warszawie i o tym, że nie wie jak poinformować o tym swoją dziewczynę. Agnieszka jest pisarką, mieszka w Warszawie, ma korzenie ukraińskie i dlatego dobrze zna ten język. Przedstawia Romanowi niezwykłą propozycję, dając mu do wyboru dwa wyjścia z tej patowej sytuacji. Oba nie są dla Romana atrakcyjne, lecz w sumie nie ma wyboru. Co ma wybrać - czy powrót do Ukrainy, gdzie nic i nikt na nich nie czeka, czy zostać na pół roku w Warszawie, jednocześnie okłamując Ołenę, tak jak proponuje mu Agnieszka. Zgadza się na układ z pisarką, lecz co z tego wyniknie, to już musicie przeczytać sami.
Nie zdziwię się, jeśli zwyczajnie nie macie dokąd wracać. A nawet jeśli macie, to słyszałam, że z Europy do byłego ZSRR dobrowolnie wracają tylko wariaci i ludzie zmęczeni z Ojczyzną, co w praktyce na jedno wychodzi.
Książkę czyta się szybko i lekko z ciągle rosnącym zaciekawieniem. Zakończenie jest nieco inne niż ja sobie wymyśliłam, lecz kierunek obrałam dobry.
Autor poza tym, że mówi nam w tej książce o rzeczach bardzo ważnych i ciągle aktualnych to prowadzi nas jakby na wycieczkę po warszawskiej Pradze i po zaułkach Lwowa. Opowiada nam również o niecodziennym a czasem aż wręcz niespotykanym splocie przypadkowych zdarzeń z trójki bohaterów tej książki, a jednocześnie o miłości, o Ojczyźnie, o Polsce i o Ukrainie.
Autor nieco wytłumaczył skąd ten intrygujący mnie tytuł, po prostu jest w książce dziesięć rozdziałów i w każdym możemy znaleźć słowa o ojczyznach.
każda bajka, nawet najstraszniejsza przestaje być straszna dokładnie w chwili, w której książkę zamyka się i odkłada na półkę.
Polecam, jest to nieco inny obraz pokazywany nam teraz co chwilę w różnych literackich przekazach i nie tylko.