Czytać książki Agaty Przybyłek, jedna po drugiej, to dość rzadka dla mnie sytuacja. Tym bardziej, iż jedna jest przepełniona problemami, a druga bardziej nastawiona na humor. Ale nie narzekam! Chętnie sięgnęłam po „Miłość i inne nieszczęścia”, która to jest czwartym tomem cyklu. Moje oczekiwania były duże, ponieważ poziom, jaki ustawiła sobie autorka był wysoki. Ale jakoś nie obawiałam się zawodu… w pełni zawierzyłam autorce. Czy słusznie?
Tym razem na pierwszym planie mamy do czynienia z Małgosią, jedną z czwórki sióstr. Warto wspomnieć, iż jest szczęśliwą mężatką, choć przeszkadza to Sabinie, jej matce. Tak, tak, Sabinka znów wkracza do akcji i miesza jak tylko może! Gdyby tego nie robiła, z pewnością by się pochorowała. Taki charakter. Ale czy Małgosia da sobie w kaszę dmuchać i da się namówić na zdradę męża, który z powodu wypadku przebywa w szpitalu? Kto komu przemówi do rozumu?
Brakuje mi słów, by opisać, jak bardzo tęskniłam za bohaterami tego cyklu. Nina, Stefan, Eliza… Najprościej będzie mi napisać, że wszyscy są dla mnie jak rodzina, którą chętnie gości się we własnym domu. Choć jest jedna osóbka, która bardzo mi się naraziła, i jest to o tyle ciekawe, że do tej pory ją wprost uwielbiałam! Sabina, bo o niej mowa, kolokwialnie mówiąc – przegięła! Spadła w rankingu o wszystkie możliwe oczka. Jej myśli i czyny nie zmieszczą się w głowie chyba żadnego czytelnika, ale w zasadzie to dobrze. Dlaczego? Wzbudzając złość, zmuszała jednocześnie do dalszej lektury. Wielokrotnie chciałam zrobić sobie przerwę podczas czytania, ale nawet, jeśli mi się to udawało, szybko wracałam do przerwanej czynności, bo ciekawa byłam, cóż dalej!
„Miłość i inne nieszczęścia” to ostatni tom cyklu, o czym dowiedziałam się po jego przeczytaniu. Trochę żałuję, bo cykl był dość zabawny… choć według mnie autorka ma na swym koncie co najmniej jeden lepszy. Wracając jednak do omawianej książki, nie powaliła mnie na kolana. Ponadto ta książka różni się od swych poprzedniczek, ponieważ nie odpręża. A wszystko przez wypadek męża Małgosi i wszelkie jego następstwa. I przez Sabinę, do której, pozwólcie, nie będę już wracać. Ale mimo ogromu negatywnej energii, ta pozycja nie jest tak przytłaczająca, jak inne książki Agaty Przybyłek – nie niesie ze sobą tak ogromnej dawki brutalności życia. Jest gdzieś pomiędzy lekką historią, a prawdziwym życiem. Mam nadzieję, że rozumiecie. Co prawda nie na to się nastawiałam, ale było dobrze.
Gdybym miała się do czegoś przeczepić, urozmaiciłabym troszkę akcję. Dodała jakiś element, który dodałby dramaturgii. A już na pewno popracowałabym nad pewną postacią, która odgrywa kogoś złego – i nie jest to Sabina! Persona niby zła, ale tak kluchowata, że nóż się w kieszeni otwierał. To trochę tak, jak gdyby kotek uważał się za lwa. Nie, nie, nie. Żeby napisać elegancko – nie trzymało się to absolutnie niczego i przy okazji psuło efekt. I między innymi również dlatego uważam zakończenie cyklu za średnie. Mam też takie wrażenie, jakby ta książka pisana była na siłę, na kolanie, zwał jak zwał.