Wiecie co jest najgorsze? Zawód. Te przykre uczucie, które w chwili ataku, nie pozostawia na nas suchej nitki. Wypala dziurę gdzieś w środku, niczym żrący kwas, siejąc całkiem niemałe, nierzadko długoterminowe skutki w postaci uciążliwej gonitwy myśli. Jak się z tym pogodzić? Zabrzmi to oklepanie, ale tylko czas jest lekarstwem na tego typu rany. Dlaczego o tym mówię? Dzisiaj mam dla Was Serce gangstera - głośny debiut Anny Wolf. Czy zostałam porwana w gangsterski wir, jak większość czytelniczek? Zapraszam na recenzję!
"Każdy człowiek ma swoją granicę, a kiedy ją przekroczy, nic już nie będzie takie samo."
Życie dwudziestodwuletniej Chloe McCoy zdaje się układać bezproblemowo dopóki jej brat, Nick, nie zaczyna zachowywać się podejrzanie. Chłopak, jak się okazuje, jest uzależniony od hazardu. Brak szczęścia w kartach skutkuje niemałymi długami. Jedna nieodpowiednia zagrywka, a niebezpieczeństwo nie wisi tylko nad Nickiem, a także nad jego siostrą. Gangster, Aleksiej Tarasow nie zamierza biernie patrzeć na wciąż rosnące długi zaciągane przez McCoya – po prostu bierze sprawy w swoje ręce, a co z tego wyjdzie?
„Jak bardzo można spierdolić sprawę? Otóż można- i to kompletnie. Jestem tego żywym dowodem.”
Od czego by tu zacząć. Wiecie, ja mam tak, że zawsze z tyłu głowy małe stworki szepczą z obawą przed powieściami, które robią dużo szumu w sieci. Przynajmniej mój małymóżdżek automatycznie koduje sobie, że będą fajerwerki. I to wiecie, nie takie, które puszcza się w niebo w Sylwestra przed własnym domem, tylko takie s p e k t a k u l a r n e. Co najmniej takie, jakbym świętowała Nowy Rok w Paryżu. I Serce gangstera nie przeniosło mnie do Francji ani nie wywiało na tyły podwórka. Okazało się być czymś pomiędzy. Takim dobrym pokazem, które są w prawie każdym mieście.
„Mogę zafundować im cholerne piekło, jeśli zajdzie taka potrzeba.”
Na początku było świetnie (pomijając ciągłe blać, chyba wolę swoiste kur**, takie tam zboczenie!). Czytanie szło leciutko, jak piórko. Strona po stronie, pochłaniałam wydarzenia, które scalały się w spójną całość. Jednak po drodze napotkałam pewien zgrzyt. A mianowicie miałam wrażenie, że część historii została po prostu wyrwana, a dwie pozostałe sklejono. Nastąpił przeskok (może tylko w mojej głowie, kto tam wie, prawie drugi miesiąc siedzenia w czterech ścianach na pewno nie służy zdrowiu, a przynajmniej nie temu psychicznemu!) wydarzeń. Zabrakło mi troszeczkę procesu zmieniania się relacji między Chloe a Tarasowem. Takiego, który czyta się z zapartym tchem. Osobiście uwielbiam przemiany bohaterów, przyglądanie się ich rozwojowi z perspektywy czytelnika, kibicowanie im, dopingowanie, jak dumna mama-czytelniczka. A tutaj to było, urwało się w pewnym momencie i strasznie mi tego zabrakło. Ale! Mam wielkie nadzieje w autorce, wszak tak zadebiutować to nie lada wyczyn.
„Nie jest już kimś komu można zaufać, a to boli. Możesz tylko zapytać, dlaczego, do cholery, to zrobił.”
Sami bohaterowie, no tutaj to jest naprawdę fajnie. Wbrew pozorom, moim faworytem nie jest pan Tarasow. (a szkoda, może w nocy uderzyłam się w głowę?) Bardzo, ale to bardzo przypadł mi do gustu Oleg, taka prawa ręka Aleksieja.
„Mówisz, szefie? Nigdy bym się nie domyślił.”
Ten to miał te swoje powiedzonka, wierzcie mi, że szło się uśmiać. Takie to trochę ironiczne, takie to trochę szczere i sarkastyczne, a jednak zabawne. To chyba moja ulubiona mieszanka, która rozbawia mnie najbardziej. (jestem tym typem, którego niestety nie śmieszą żarty o Jasiu).
„-Zabawiasz się w księcia? […]
- Raczej jestem żabą.”
Sam główny bohater, no powiem Wam, że to fajny facet. Taki nieszkodliwy, troszeczkę niebezpieczny, ale gdzieś ten balans utrzymuje. Pokazał rogi raz czy dwa, ale to nie jest coś, co sprawiłoby, że chciałabym go w jednym momencie ukochać, a w drugim udusić (a ja lubię mieć chęć dusić bohaterów, nie wiem co o mnie to znaczy).
„Chcesz mi powiedzieć, że jestem tak cenna, jak pieprzone jajo Fabergé?”
Chloe, to jest ta bohaterka, którą da się lubić. Z którą dałoby się wypić kawę, coś mocniejszego, wyjść na zakupy bez niepotrzebnych nerwów. Mimo przeciwności, jakie ją spotkały, stąpała twardo po ziemi, nie dała się stłamsić, nie emanowała wybuchowymi emocjami, które zmieniały się co zdanie, jak w kalejdoskopie. To fajna babka, Wam powiem.
Ogólnie podsumowując wszystko, Anna Wolf stworzyła naprawdę dobrą powieść. Może nie wbiła mnie ona w fotel, ale spędziłam przy niej bardzo miło czas. Lekka, ciekawa, wciągająca. Szczerze? Jeżeli jest to debiut, to nie mogę się doczekać kolejnych części. Wierzę, że autorka z każdą kolejną podniesie wyżej poprzeczkę, bo całość jest naprawdę obiecująca. Jeżeli zastanawiacie się czy poświęcić jej czas – mówię tak, zdecydowanie tak.